niedziela, 7 lipca 2019

Menachem Horowicz - relacja, cz. 2

Utworzenie getta
Był 10 grudnia, rok 1939. W dniu tym przypadała według kalendarza żydowskiego sobota chanukowa = „szabat Chanuka”. Z tej też intencji przybyła do nas w sobotę moja córka Preisowa, wraz z mężem swoim, oraz maleńkim dzieckiem. Mieszkała ona, jak już wspomniałem także w Jędrzejowie, ale daleko od nas i to zupełnie innej dzielnicy. Ja wraz z rodziną mieszkałem na ulicy 11 Listopada, która to ulica biegła od stacji kolejowej aż do rynku miejskiego. Moje mieszkanie i mój skład znajdowały się tuż obok stacji kolejowej. W piątek wieczór, o godzinie 1 w nocy, gdy wszyscy spaliśmy już, wtargnęli do naszego mieszkania SS-mani. Kazali wszystkim mieszkanie to opuścić i nie pozwalali nic zabrać ze sobą. Udaliśmy się w nocy do mieszkania mojej córki.
Okazało się nazajutrz, że dnia tego wysiedlano Polaków z Poznania. Żydzi musieli się skupić w jednej tylko dzielnicy, by swoje mieszkania oddać do dyspozycji wysiedlonych Polaków. W mieszkaniu moim zamieszkał Poznańczyk nazwiskiem Grabowski.
Taki stan trwał do pierwszych dni lutego roku 1940. Mieszkaliśmy wszyscy razem u mojej córki. Wyrzucono z mieszkań także innych Żydów i wszystkie te mieszkania oddano Polakom wysiedlonym wówczas z Poznańskiego. W lutym tego roku zamknięto dwie ulice, mianowicie ulicę Łysakowską i ulicę Pińczowską. Wtedy ukazało się rozporządzenie, na podstawie którego wszyscy Żydzi, zamieszkali w Jędrzejowie mają natychmiast opuścić swoje mieszkania i zamieszkać na jednej z wyżej wymienionych ulic. W ten sposób w lutym roku 1940 powstało getto w Jędrzejowie.
Ludzie wstawali o godzinie 4 nad ranem i ustawiali się w kolejkach po chleb. Z getta zabierano Żydów o każdej porze dnia lub nocy do najrozmaitszych prac fizycznych.

Pod znakiem szantażu
Chciałbym też opowiedzieć ile nacierpiałem się zaraz po wybuchu wojny, z powodu szantaży, jaki stosował wobec mnie Polak, pijak i złodziej, imieniem Gre(…). Zdarzało się wpadał on do moich magazynów, położonych tuż obok stacji kolejowej, gdzie na składzie miałem zawsze opał, cement, koks i inne materiały.
Pewnego razu, a było to kilka miesięcy przed wybuchem wojny, weszedł do składu mojego Gre(…). Zażądał wydania jakiegoś materiału za bezcen, a gdy mu odmówiłem powiedział do mnie: „Poczekaj, jak przyjdzie Hitler, to ci pokaże…” Odpowiedziałem wtedy: Niech pana diabli wezmą razem z Hitlerem...
Wybuchłą wojna. Niemcy zajęli Jędrzejów. Mój skład, podobnie jak wiele innych składów żydowskich, pozostał zamknięty. Obok mieścił się sklep mojego sąsiada - Dawida Osjasza, gdzie między innymi można było kupić także papierosy. Sklep ten od frontu był zamknięty. Pewnego razu udałem się do mego sąsiada Osjasza, by tylnymi drzwiami kupić pudełko papierosów. W sklepie zastałem Gre(…). Był on pijany. Ludzie opowiadali o nim, że pije on nadal strasznie dużo, a ponieważ nie może kupić dobrej wódki pije wszystko, co się nadarza, a więc także denaturat oraz jakiś spirytus, używany do czyszczenia maszyn. Na mój widok Gre(…) podeszedł do mnie i powiedział: „Gdybym chciał, to bym zaraz Horowicza…” i w tym miejscu zrobił on ruch ręką ilustrujący powieszenie człowieka. Nie odpowiedziałem i wyszedłem ze sklepu.
Po upływie dwóch tygodni od tego spotkania zajechał Gre(…) swoją furą pod mój skład. Kiedy mnie spostrzegł powiedział: „Horowicz, ja nie mam czem palić, a u was w składzie jest drzewo…” Otworzyłem mu bramę i Gre(…) wjechał na podworzec. Weszliśmy do składu tylnymi drzwiami i tamtędy wydałem Gre(…) 100kg drzewa opałowego.
Po upływie kilku dni Gre(…) znowu przyszedł do mnie. Tym razem zażądał ostro wydania mu drzewa na opał. Dałem mu znów jakąś ilość drzewa i jednocześnie żaliłem się przed nim, że zawartość składu mojego musi starczyć na utrzymanie moje oraz córki mojej Preisowej. Gdy przyszedł znów następnym razem oświadczył mi już jasno, że muszę podzielić się z nim wszystkim, co posiadam w majątku. Byłem bardzo zmartwiony i niespokojny. Żonie mojej nie wspomniałem o tym ani słowa. Żyłem ciągłym strachu i w obawie ciągłego szantażu ze strony Gre(…). Nie mogłem sobie poradzić i pojechałem pewnego dnia do Wodzisławia, żeby zasięgnąć rady mojego starszego brata, Berka. Gre(…) zaczął do mnie przychodzić codziennie i odtąd nie miałem już ani chwili spokoju.
Pewnego dnia, gdy wyszedłem z domu, natknąłem się na moją sąsiadkę Polkę. Widząc mnie zatrzymała się i opowiedziała, że Gre(…) napił się poprzedniego wieczoru jakiejś zepsutej wódki, na skutek czego umarł. „Napił się i zdechł” - powiedziała dosłownie.

Wysiedlenie 16 września 1942, utworzenie małego getta
Pewnego dnia otoczyli SS-mani nasze getto i przy pomocy policji polskiej kazali całej ludności opuścić swoje mieszkania i natychmiast udać się na plac w Rynku. Był 16 wrzesień. Staliśmy na placu przez kilka godzin otoczeni SS-manami i policjantami polskimi. Po upływie kilku godzin zaczęła się segregacja. Przyglądano nam się dokładnie. Staliśmy wszyscy razem. Moja żona, moje córki, mój syn i moja wnuczka. W pewnym momencie Mina - moja czteroletnia wnuczka, zwróciła się do mojego syna a jej wujka i z płaczem zaczęła go prosić: „Wujciu, ratuj nas - przecież babcia tu stoi, ratuj ją…” Wysegregowano wszystkich z mojej rodziny do transportu, pozostawiono tylko mnie i mojego syna. Tych wysegregowanych odprowadzono pod eskortą na stację kolejową. W ostatniej chwili dałem mojej żonie 7 tysięcy złotych, cały majątek, który posiadałem. Z całej ludności przebywającej poprzednio w getcie pozostawiono 230 osób. Tych ludzi, przeznaczonych do pracy, skupiono na małym obszarze poprzedniego getta i umieszczono ich w małych domkach. Poczem domki te ogrodzono drutem kolczastym. W ten sposób utworzone zostało małe getto. Ludzie odprowadzeni na stację, załadowani zostali do pociąg ów i wysłani do Treblinki.
Stałem w oknie jednego z domków, w którym nas umieszczono i zauważyłem dziwnie posuwającą się po drodze grupę ludzi. Na przodzie szedł mieszkaniec Jędrzejowa, Polak imieniem Ja(…). Za nim szła grupa Żydów, mężczyzn, kobiet i dzieci. Razem zdaje się 13 osób. Okazało się, że Jakow Icchak Szochet rzeźnik, oraz zięć jego Pardes, przemysłowiec tekstylny z zawodu, umówili się z Ja(…), że na wypadek niebezpieczeństwa skryją się u niego, razem ze swoimi rodzinami. W zamian za to, złożył Pardes u niego dużo materiałów tekstylnych i razem z Jakowem Szochetem oddali Ja(…) wszystkie posiadane pieniądze. Na kilka dni przed wysiedleniem wyszli oni ze swych mieszkań w getcie i ukryli się u Ja(…). Kiedy Ja(…) zorientował się, że Niemcy wysyłają prawie wszystkich Żydów, kazał ukrytym u siebie ludziom zebrać się i wyjść z jego domu. Poczem poprowadził ich sam, do transportu, na wysiedlenie. Słyszałem wyraźnie, jak do nich mówił: „Spieszcie się, prędzej Żydy, bo spóźnicie się na pociąg…”
Prawie wszyscy z owych 230 osób pozostawionych przez Niemców w małym getcie, wychodzili codziennie do pracy. Obok leżało miasteczko Sędziszów. W Sędziszowie były wielkie zakłady, gdzie budowano remizy dla różnego rodzaju wozów i parowozów. Mój syn - Moniek - także pracował na tej placówce. Ja nie wychodziłem z getta do pracy. Pozostawałem przez dzień cały na terenie getta i razem z kilkoma współtowarzyszami zajmowałem się prowadzeniem kuchni. Zadaniem naszym było przygotowanie jedzenia dla robotników pracujących poza gettem.

Wydanie grupy ludzi na wysiedlenie
Władzę w getcie sprawowała policja żydowska, komendantem jej był Szlamek Garfunkel. Prezesem Judenratu był wówczas Szolowicz, liczący około 40 lat. Był on łącznikiem pomiędzy Żydami, a władzami niemieckimi w całym szeregu spraw. Do tych spraw należały głównie sprawy związane z naszą żywnością.
Podczas wysiedlenia wrześniowego w roku 1942 wysłano jakie 6000 osób z Jędrzejowa. Pozostała garstka 230 osób zamknięta w małym getcie. Dla tej ilości ludzi załatwiał Szolowicz przydziały żywnościowe. Po uspokojeniu się akcji wysiedleńczej okazało się, że jeszcze pewna ilość osób była ukryta i obecnie ludzie ci przyszli do getta. Było ich 38 osób i byli schowani u policjantów polskich. Za każdą spędzoną noc w ukryciu płacono olbrzymie sumy. Obecnie ludzie ci przyszli do getta. Był między nimi sędziwy ojciec z córkami, byli ludzie młodzi i starzy. Nasza władza, to jest Judenrat, a właściwie Szolowicz, oświadczył nam, że musi tych ludzi podać Niemcom, albowiem znajdują się oni w getcie nielegalnie i nie ma dla nich przydziałów żywnościowych. Rozumieliśmy co oznacza wydanie nazwisk tych ludzi Niemcom. Dlatego udaliśmy się do Szolowicza i prosiliśmy go, aby tego nie czynił. Było nas pięcioro osób, ja i jeszcze czterech ludzi starszych z getta. Przekonywaliśmy Szolowicza, że Niemcy nie liczyli nas jeszcze, można więc łatwo zatuszować przybycie owych 38 ludzi. Poszliśmy do żony Szolowicza, ażeby wpłynęła na męża, by nie podawał władzom niemieckim owych 38 ludzi, gdyż w ten sposób zabije ich i także nas. Szolowiczowa zgodziła się wpłynąć na męża i przyrzekła nam, że wspomniane nazwiska nie będą podane Niemcom.

Dalsze wysiedlenia z Jędrzejowa
W dwa tygodnie po wrześniowym wysiedleniu z Jędrzejowa odeszedł stąd znów transport ludzi na stracenie. Tym razem byli to ludzie wzięci z małych miasteczek i osiedli położonych w okolicach Jędrzejowa. Miasteczka jak Busko, Pińczów i jeszcze inne, mniejsze od nich, nie posiadały własnej stacji kolejowej. Ażeby jechać stamtąd koleją trzeba było przybyć do Jędrzejowa lub do Kielc. Tym razem sprowadzono tych ludzi do Jędrzejowa. Miało to miejsce jeden dzień po Symchat Tora. Było tego dnia bardzo zimno i padał bezustannie deszcz. Było to pod wieczór, gdy usłyszałem nagle straszny hałas i wrzawę. Sprowadzono tu wszystkich Żydów zamieszkałych w okolicy Jędrzejowa. Zgromadzono ich wszystkich na wielkim placu. Plac ten było to właściwie targowisko, gdzie co środa sprowadzano świnie i inne bydło z okolicy na targ. Tego wieczora zgromadzono tu kilka tysięcy ludzi. Ludzie ci stali całą noc w deszczu i zimnie. Nazajutrz okazało się, że wielu z nich pomarło.
Dnia następnego po sprowadzeniu ludzi z okolic do Jędrzejowa, było to nad ranem, przyszli do naszego getta żandarmi niemieccy i oświadczyli nam, że tego dnia getto pozostanie zamknięte i nikt nie wyjdzie do pracy. Zrozumiałem, że sytuacja jest niebezpieczna.
Naprzeciw getta, w pewnym miejscu na górce, mieszkał znajomy Polak nazwiskiem Grabowski. Umówiłem się z nim w swoim czasie, że na wypadek grożącego mi niebezpieczeństwa skryję się u niego. W międzyczasie wrócił do getta, kilka dni wcześniej, zięć mój - Mosze Preis. Został on wywieziony we wrześniu roku 1942, wraz z całą moją rodziną do Treblinki. W momencie kiedy pociąg znajdował się w okolicy zalesionej, tuż za Dęblinem, zięć mój wyskoczył z pociągu, a z nim wyskoczyło jeszcze jedenaście osób. SS-mani zatrzymali pociąg i zaczęli strzelać. Trafili jednego i położyli go trupem. Reszta uciekła w las. Przybyli oni później do Jędrzejowa i dostali się małego getta.
Po oświadczeniu, jakie tego ranka złożyli żandarmi niemieccy zamykając jednocześnie getto, skryłem się z zięciem moim i synem w mieszkaniu Polaka Grabowskiego.
Na targowisku tymczasem odbywała się akcja wysiedleńcza. Tuż przed wyprowadzeniem ludzi na stację kolejową, jeden z SS-manów zaczął odczytywać cały szereg nazwisk, które miał na liście. Były to nazwiska tych wszystkich, którzy uratowali się z poprzedniego wysiedlenia i których Szolowiczowa przyrzekła w imieniu męża nie wydać władzom niemieckim.
W polskim powiatowym szpitalu ukryto podczas wrześniowej akcji cztery osoby i dzięki temu uniknęło one śmierci. Głównym sekretarzem tego szpitala był dr Mazur. Natomiast dyrektorem szpitala był Polak, dr Przypkowski. Podczas akcji ukryto owe cztery osoby w porozumieniu z drem Przypkowskim i dzięki niemu nie zostały one wydane władzom niemieckim. Obecnie jednak, dwa tygodnie później, wydano wspomnianych ludzi i dr Przypkowski nie miał więcej możliwości ukrycia ich na terenie szpitala.
Salka Grün była jedną z owych czterech osób, które wydane zostały władzom niemieckim. Wujek jej był doskonałym krawcem, który w swoim czasie przybył tu z Łodzi. Był on wyspecjalizowany szczególnie w szyciu płaszczy futrzanych oraz palt zimowych. W momencie wspomnianego wysiedlenia, szył on właśnie piękny płaszcz dla żony Kreishauptmann’a jędrzejowskiego. W związku z tem miał on specjalne zezwolenie wychodzenia poza getto, gdyż tam miał swoich klientów Niemców, dla których stale szył. Zdarzało się, że Niemcy przychodzili także do niego, do getta. Salka Grün pozostała sama i nie miała nikogo więcej z rodziny. Wszyscy jej bliscy poszli pierwszym wysiedleniem, we wrześniu roku 1942. Ów krawiec był jej jedynym krewnym. Kiedy się dowiedział, że prowadzą ludzi ze szpitala powiatowego na wysiedlenie, a w tem także jego siostrzenicę, pobiegł szybko do żony starosty i powiedział jej, że nie skończy on nigdy rozpoczętego płaszcza, gdyż jedyna jego krewna, licząca lat piętnaście, idzie na wysiedlenie. Żona starosty pobiegła szybko do swojego męża. Po upływie pół godziny pojawił się na stacji kolejowej jakiś policjant, Ukrainiec, wywołał wspomnianą dziewczynę po imieniu, wyciągnął ją z transportu i przywiózł rowerem do getta. Salka Grün przeżyła wojnę. Nazywa się ona po mężu Manner i mieszka obecnie w Tel-Awiwie.
Wspomniany transport poszedł do Treblinki. Wysiedleni nim zostali głównie ludzie z Buska i Pińczowa, a pozatem owe 38 osób, wydanych przez ówczesnego prezesa Judenratu - Szolowicza, oraz trzy osoby wydane przez zarząd szpitala powiatowego. Ci ostatni, to jest owych 41 osób, pochodziło z Jędrzejowa.

Yad Vashem, lipiec 1959 r. 


Źródło: Yad Vashem, Jerozolima.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz