16 września 1942 r. Niemcy przystąpili do likwidacji getta w Jędrzejowie. Żydów wywieziono do Treblinki, kilkuset zbiegło i ukryło się w okolicznych wsiach i lasach. Z pozostawionych przy życiu utworzono obóz pracy nazywany „małym gettem”18.
18 Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego (dalej: Arch. ŻIH) 211/489, list H. Beera z 27 września 1942 r. do prezydium Żydowskiej Samopomocy Społecznej w Krakowie, k. 41-44; A. Rutkowski, op. cit., s. 116; A. Sokół, Straty wojenne...; M. Tutaj, Miasto mojej młodości, „Przyjaciel Wodzisławia” 2011, z. 28. Według ustaleń A. Rutkowskiego Niemcy pozostawili na miejscu ok. 250 Żydów i ok. 1000 na terenie powiatu z przeznaczeniem do pracy. W Jędrzejowie utworzono obóz pracy nazywany potocznie „małym gettem”, który został zlikwidowany 22-23 II 1943 r. Wówczas wywieziono ok. 200 osób do Skarżyska i zastrzelono na miejscu 30 osób. Według danych H. Beera przekazanych w tajnym liście do Żydowskiej Samopomocy Społecznej w Krakowie zaraz po deportacji Niemcy pozostawili w Jędrzejowie 239 Żydów. W drugiej połowie września przeprowadzono likwidację gett w Małogoszczu, Sobkowie i Sędziszowie. Pod koniec września wywieziono Żydów z getta w Wodzisławiu, skąd tuż przed likwidacją zbiegło ok. 1000 osób, które ukrywały się w lasach i okolicznych wsiach.
Ludność polska w sposób indywidualny i zorganizowany przez ludzi podziemia udzielała pomocy prześladowanym. Przedstawimy jedną z takich akcji, która zachowała się w pamięci rodziny jej uczestników.
Wydarzenie to miało miejsce w Motkowicach, gdzie w położonym od strony zachodniej tej miejscowości lesie znajdowała się leśniczówka nazywana Karolówką, w której mieszkała rodzina leśniczego Przemysława Janoffa19. Wraz z synem Sergiuszem byli zaprzysiężonymi żołnierzami Związku Walki Zbrojnej – Armii Krajowej. Przemysław Janoff przed wojną utrzymywał kontakty z Żydami z Jędrzejowa i okolic, prowadząc z nimi interesy. Żydzi cenili i poważali leśniczego, który uczciwie się z nimi rozliczał, a także darzył ich pewną sympatią z wzajemnością z ich strony. Nic dziwnego, że Przemysław Janoff nie był obojętny na ich los.
Ostatni żyjący świadek tych wydarzeń, kuzynka Sergiusza Janoffa Krystyna
Strachocka-Zgud, wspomina, jak razem czatowali na drodze, kiedy wujek wywoził Żydów z leśniczówki. Miało to miejsce w okresie jej kilkumiesięcznego pobytu wraz z matką Ireną w Motkowicach w pierwszych latach okupacji (Przemysław w ten sposób wspomagał swoją rodzinę). Po latach nie jest w stanie sobie przypomnieć, ile osób mogło się przewinąć przez leśniczówkę. Żydzi byli przywożeni bezpośrednio z Jędrzejowa. Tu był początek „sztafety życia”. W gabinecie leśniczego, pod podłogą, którą przykrywał dywan, w miejscu, gdzie stało biurko, była specjalnie przygotowana skrytka.
Kiedy Niemcy zaczęli coraz częściej zaglądać do leśniczówki, gdzie przyjeżdżali na wizytacje lub polowania, w obawie przed dekonspiracją postanowiono wywieźć doktora Beera w inne miejsce. Przemysław Janoff nawiązał kontakt ze znajomą Beera z Kielc, której adres od niego otrzymał. Trzeba było zatem zorganizować przewiezienie „wyjętego spod prawa” człowieka, pokonując ok. 40 km, co było nie lada wyzwaniem. Z perspektywy dzisiejszej wiedzy o Holokauście możemy powiedzieć, że akcja ta była bardzo ryzykowna, ale przypuszczalnie dla jej wykonawców całkiem oczywista, tak z humanitarnych, jak i patriotycznych względów. Zarządzenie gubernatora dystryktu radomskiego Ernsta Kundta z 23 lutego 1942 r. mówiło wprost, że za opuszczenie getta, używanie prywatnych wozów, a w szczególności chłopskich, na drogach publicznych oraz w stosunku do osób udzielających pomocy Żydom jedyną obowiązująca karą jest śmierć23. Nikt z uczestników akcji po wojnie poza gronem rodzinnym Janoffów o pomocy udzielonej Żydom nie mówił, historia ta pozostała jedynie w rodzinnej pamięci (...)
Dla doktora Beera rodzina Janoffów przygotowała wóz konny ze skrzynią, do której był w stanie wejść. Przykryto ją sianem, a na wierzch położono kilim. Na tak wymoszczonym siedzisku rozsiadła się Aniela Janoff, wcielając się w rolę wiejskiej gospodyni wiozącej na targ różne towary, łącznie z wódką, aby poczęstować żandarmów, gdyby się zbytnio interesowali celem podróży. Końmi powoził syn Sergiusz. Drogę do Kielc doktor Beer pokonał częściowo na wozie, a częściowo pieszo, idąc wzdłuż niej lasami i polami. Tam, gdzie kręciło się dużo Niemców, przezornie schodził z wozu. Akcja zakończyła się całkowitym powodzeniem i doktor Beer został dostarczony na podany adres. Co się potem działo – nikt nie pytał. Kiedy Sergiusz Janoff znalazł się w rawickim więzieniu, ojciec odszukał znajomą doktora Beera i poprosił o napisanie listu do naczelnika więzienia, opisującego to wydarzenie. W ten sposób Przemysław Janoff pomógł synowi wydostać się z tragicznego położenia. Przez lata nie można było odnaleźć żadnego źródłowego potwierdzenia tej akcji. W nowo przekazanych do IPN dokumentach sprawy Sergiusza Janoffa znajduje podanie jego ojca Przemysława Janoffa do Wojskowego Sądu Okręgowego w Krakowie o wydanie zaświadczenia Jadwigi Papińskiej z 27 listopada 1946 r. potwierdzającego jego pomoc dla Hirscha Beera w 1943 r.24
Dokument ten znajdował się w aktach spawy Sergiusza Janoffa do 2 marca 1951 r., kiedy spełniono prośbę Przemysława Janoffa i wydano mu zaświadczenie. W rodzinie Janoffów utrzymywało się przekonanie, że doktor Beer przeżył wojnę, jednak według informacji przekazanych autorce przez Żydowski Instytut Historyczny w 2017 r. jego siostra mieszkająca w Izra- elu Ella Shafir podała informacje, że brat wojny nie przeżył25.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz