piątek, 7 października 2022

KSIĘGA PAMIĘCI - Wolf Brener, 1/2

Wolf Brener opowiada

Urodziłem się w Jędrzejowie jako syn Majera i Hendli, córki błogosławionej pamięci Abrama Ledermana. Mieliśmy sklep bławatny przy ulicy Pińczowskiej pod numerem 12.

Na dzień przed wybuchem wojny Niemcy zbombardowali stację kolejową. Jedna z bomb całkowicie zrujnowała dom należący do Słabęckiego, Polaka. Lokatorami byli prawie wyłącznie Żydzi. Na szczęście żadnego z nich nie było wtedy w domu dzięki czemu przeżyli, tracąc jednakże wszystkie sprzęty domowe, meble, a także swoje mieszkania.

Autobus pełen bezdomnych uciekinierów, który przejeżdżał przez miasto także został trafiony przez niemiecką bombę. Wszyscy pasażerowie zginęli na miejscu.

Wkrótce po wkroczeniu do miasta Niemcy zaczęli wyłapywać ludzi do pracy - na ulicy, a także wyciągając ich wprost z mieszkań.

Niemcy zawsze wyłapywali więcej ludzi niż było im potrzeba aby znęcać się nad jak największą liczbą Żydów…

Kilka dni później naziści ogłosili, że w jednym z domów żydowskich znaleziono broń. Zabrano trzech Żydów: rzeźnika Mordechaja Szelera, Szlamę Feldmana (syna Rubina-kowala), z zawodu zegarmistrza oraz jednego Żyda, którego nazwiska nie mogę sobie przypomnieć. Według świadectwa Lejbusza Fejgenbojma był to człowiek o nazwisku Kochan. Wszystkich trzech zastrzelono na miejscu.

Ta potworna zbrodnia wywołała w mieście wielką panikę.

Kilka dni później Niemcy, za pomocą imiennych wezwań, zgromadzili wszystkich Żydów z ulicy 11 Listopada w budynku straży pożarnej. Stamtąd wysłano ich koleją do Cieszanowa niedaleko owianego złą sławą obozu zagłady w Bełżcu. Po przybyciu na stację kolejową w Lublinie rozkazano nam wyjść z wagonów po czym na powrót wejść do tych samych wagonów, ciągnąc za sobą ciężko pobitych.

Po przybyciu do Cieszanowa skierowano nas do kopania okopów. To była bardzo ciężka praca, ponad ludzkie siły. Moja kuzynka Mala Lederman, która żyła na aryjskich papierach i nie miała żydowskiego wyglądu, zwróciła się do komendanta wraz z kilkoma innymi kobietami, które również ukrywały się na aryjskich papierach, aby zgodził się na otwarcie pralni na potrzeby tysięcy więźniów znajdujących się w obozie. Moja kuzynka otrzymała zgodę i otworzyła pralnię. Ale jej szczęście nie trwało długo. Kilka dni po uruchomieniu pralni pojawił się komendant i przegnał z pralni wszystkie kobiety, które tam pracowały, mówiąc, że z „przyczyn strategicznych” nie wolno trzymać kobiet tak blisko frontu… Od tej pory pralnię prowadzili wyłącznie mężczyźni. Byłem wśród „szczęściarzy”, których wysłano do tej pracy.

Moja kuzynka była zdeterminowana by wyciągnąć z obozu mnie, jak również mojego szwagra Mosze Efraima Lipskiego pochodzącego z Kutna. Znalazła chrześcijańskiego woźnicę, który zgodził się, za dużą sumę, przewieźć nas w pobliże naszego domu późną nocą. Niewielu Żydów miało wówczas przepustkę na jazdę koleją w nocy.

Mój szwagier obawiał się ryzyka ale ja wraz z kilkoma innymi Żydami udałem się do woźnicy i ruszyliśmy w drogę. Pamiętam, że była piątkowa noc po święcie Rosz Haszana 1940 roku. Dotarliśmy bez przeszkód do Tomaszowa Lubelskiego skąd ruszyliśmy dalej w stronę Zamościa, jednakże dwa kilometry przed miastem znajdował się obóz wojskowy. Zatrzymali nas strażnicy. Woźnicę, który miał zezwolenie na jeżdżenie nocą, puścili wolno, a nas, 5-6 Żydów, aresztowali. Zamknęli nas w stodole i oznajmili, że przy pierwszej próbie ucieczki zastrzelą nas na miejscu.

Rankiem zjawił się komendant. Gdy usłyszał co się wydarzyło, stał się cud - komendant uwolnił nas bez żadnej kary dodając: „Przeklęci Żydzi, jeśli jeszcze raz złapiemy was na drodze nocą, zostaniecie rozstrzelani na miejscu”! Nie mogliśmy uwierzyć w to co usłyszeliśmy i natychmiast zaczęliśmy biec w stronę Zamościa. Po drodze napotkaliśmy wysłannika zamojskiego Judenratu. Wyruszył on żeby nas ratować po tym jak nasz woźnica dotarł do Judenratu i opowiedział co się wydarzyło i gdzie się znajdujemy.

Członkowie zamojskiego Judenratu zajęli się nami bardzo przyjaźnie - niech będzie im to policzone. Z Zamościa wysłali nas do Szczebrzeszyna. Stamtąd, idąc przez miasteczka Turobin, Kraśnik, Ostrowiec, Łagów, dotarliśmy do Kielc.

Tego samego dnia Kielce odwiedziłważny gość” - generalny gubernator Frank z Krakowa. W mieście pojawiły się obwieszczenia, że Żydom zabrania się przebywania na ulicach. Kiedy spotkał mnie krewny Jakow Złotnik (Cwejgenbojm), mieszkający na targowisku, wprost nie mógł uwierzyć własnym oczom - że oto jestem cały i zdrów na kieleckiej ulicy.

W wigilię [święta] Jom Kippur 1940 roku byłem z powrotem w domu z moimi drogimi rodzicami.

koniec cz. 1

*

Tłumaczenia wybranych tekstów z Księgi Pamięci Żydów jędrzejowskich
[Sefer-HaZikaron LeYehudi Yendzhyev pod redakcją Shimshona Dov Yerushalmi, Tel Aviv, 1965]

Autor tłumaczenia z języka jidysz: MICHAŁ MAZIARZ 

Zrealizowano w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego


 



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz