poniedziałek, 10 października 2022

KSIĘGA PAMIĘCI - Wolf Brenner, 2/2

cz. 2

Środki do życia zapewniały nam lokale Linas Hacedek i Bikur Cholim, które znajdowały się w naszym domu, przy ulicy Pińczowskiej 12, a które zostały oddane policji żydowskiej. Dzięki temu udało mi się załapać tam do pracy jako goniec. Moim zadaniem było dostarczanie jedzenia Żydom przebywającym w areszcie przy ulicy 11 Listopada.

Należy wspomnieć, że wśród aresztowanych znajdowała się również kobieta o nazwisku Fejga Gluzman, której „grzechem” było, że złapano ją z drobiem. Była podejrzana o to, że niesie mięso do żydowskiego rzeźnika.

Mając kontakt z aresztowanymi mogłem im pomagać kontaktować się z ich rodzinami.

Żydowski policjant Zelig Trajman, który zwykł eskortować żydowskich robotników w drodze do pracy w Sędziszowie, został zastrzelony bez żadnej przyczyny. Została po nim tylko policyjna czapka, którą natychmiast zabrałem - od tej pory ułatwiała mi wchodzenie do getta i wychodzenie z niego, jak i odwiedzanie innych miejsc w Jędrzejowie.

W takich warunkach przeżyłem aż do pierwszej deportacji do Treblinki, która miała miejsce trzy dni przed Jom Kippur 1940 roku. I znów przydarzył mi się niebywały cud.

Znajdując się wśród tysięcy Żydów przeznaczonych do deportacji do Treblinki, do mnie i do żydowskiego policjanta Motla Solarza zbliżył się SS-man i rozkazał nam: „Wracajcie z  powrotem do getta, zbierzcie dużo drobiu i przynieście go do kantyny”. SS-man wysłał razem z nami żandarma, który miał nam towarzyszyć przy tej „prawdziwej” pracy.

Wkrótce po dotarciu do punktu zbornego, wszystkie jędrzejowskie rodziny żydowskie wysłano na stację kolejową, a stamtąd przetransportowano do Treblinki. Po wysiedleniu pozostawiono około 200 ludzi, którzy mieli zlikwidować żydowski majątek w Jędrzejowie. Ja wraz z Motlem Solarzem, po wykonaniu „dobrego uczynku” jakim było łapanie kur dla kantyny SS, również znaleźliśmy się wśród pozostałych przy życiu Żydów. Wysłano nas wszystkich do budynku Judenratu przy ulicy Pińczowskiej 12, który był już faktycznie „Judenrein”…

Stamtąd zaprowadzono nas wszystkich do domu Skrzypczyka, który został wyznaczony na lokalizację małego getta. Pod nadzorem niemieckich żandarmów i SS zaczęliśmy pakować majątek jędrzejowskich Żydów i i wysyłać wszystko do centralnego magazynu, który znajdował się w domu Izraela Rozenberga przy ulicy Pińczowskiej 16. Wszystkie towary wysyłano do Niemiec, a meble, sprzęty domowe i ubrania sprzedawano na licytacji. Polscy wrogowie za marne grosze kupowali żydowską spuściznę, dziedzictwo przekazywane z pokolenia na pokolenie. Nadzorcą tych „transakcji”, jak również całej naszej pracy, był okryty złą sławą niemiecki żandarm Luesse. Razem ze mną do tej pracy skierowano moich szwagrów - Fajwela Grosmana i Mosze Efraima Lipskiego, jak również mojego kuzyna Mosze Ledermana. W tamtym czasie w głowach niektórych młodych jędrzejowskich Żydów pojawiła się myśl o oporze jeśli Niemcy spróbują zlikwidować małe getto.

Tę myśl podzielali, poza mną, Jekl Obarzanek, Moszke Lenczner, Chaim Rozenbojm i Judenharc, imienia którego nie mogę sobie niestety przypomnieć.

Pewien Polak, Marcinkowski, zakupił dla nas rewolwer i Jekl Obarzanek nauczył nas potajemnie strzelać.

16 lutego 1943 roku SS-mani otoczyli znienacka małe getto i zgromadzili nas wszystkich na podwórzu. Naprzeciwko domu Skrzypczyka, gdzie znajdowało się małe getto, stał dom, tak zwany „szpital epidemiczny”. Wyprowadzono z niego wszystkich chorych po czym zastrzelono na naszych oczach. Był między nimi także mój kuzyn, Jekl Lederman.

Jeden z chorych miał niewyobrażalne szczęście. Szmul Wargoń, syn błogosławionej pamięci Mosze Wargonia - znanego jędrzejowskiego członka partii Mizrachi, szanowanego działacza społecznego, który chorował na tyfus plamisty, zaczął nagle uciekać jak gdyby wstąpiły w niego nadludzkie siły. Mordercy strzelali do niego ale nie trafili i udało mu się uciec. Żyje i mieszka dziś w Australii.

Po bezlitosnej rzezi chorych zapakowano nas na ciężarówki, oddzielając od nas małe dzieci, które mordercy chcieli rozstrzelać na miejscu. Ale tutaj znów wydarzyły się prawdziwe cuda. Znajdowała się między nami Żydówka z Tomaszowa Mazowieckiego, z małym dzieckiem. Dziecko rzuciło się na ziemię, zanosiło się płaczem i krzyczało: „Nie strzelajcie do mnie, jestem jeszcze mały i chcę żyć!”. To wołanie poruszyło kamienne serca morderców, którzy pozwolili nam zabrać wszystkie dzieci, które znajdowały się jeszcze w małym getcie.

Życie w Skarżysku było koszmarem: ciężka praca, głód i niedola. Ludzie chorowali na tyfus plamisty i umierali pozbawieni jakiejkolwiek opieki medycznej. Jedną z tych ofiar był mój brat Mosze, niech B-g pomści jego krew. Także ja sam przeszedłem kilka ciężkich chorób. Byłem bardzo słaby i czułem, że ja również przypłacę to życiem. Zdecydowałem się uciec z tej gehenny i udać się z powrotem do Jędrzejowa. O swoim planie opowiedziałem kilku przyjaciołom z Jędrzejowa. Zgodzili się wykonać ten ryzykowny krok razem ze mną. Byli wśród nich: Icchak Lenczner, Szmulik Goldberg i Szmul Belfer ze swoją żoną Belką. Ostatnich troje wkrótce nas opuściło i razem z Icchakiem Lencznerem ruszyliśmy w stronę Suchedniowa.

[Po drodze natknęliśmy się na] wojskowy patrol, który rozkazał nam zatrzymać się. Biegliśmy dalej, patrol zaczął strzelać - mój przyjaciel, błogosławionej pamięci Icchak Lenczner zginął, a mnie także tym razem udało się uciec od pewnej śmierci. Dowlokłem się do Kielc i dostałem się do getta. Wkrótce zlikwidowano także getto kieleckie, a mnie, wraz z kieleckimi Żydami, wysłano do Pionek niedaleko Radomia. Początkowo pracowałem przy wyładunku węgla. Później powstała tam fabryka pod nazwą „Schmidt Gesellschaft”, w której pracowałem aż do końca 1944 roku.

Ze smutkiem obserwowałem powieszenie Lejba Brandesa, niech B-g pomści jego krew - znaleziono przy nim butelkę wódki, która była własnością fabryki. Wkrótce Brandes, będąc na szubienicy, wykrzyknął: „Żydzi weźcie…!” - słowa „odwet” nie zdążył już wypowiedzieć. Stryczek na szyi zakończył jego życie!

Z Pionek wysłano nas do Sachsenhausen. Tam każdemu z nas pobrano krew dla rannych [niemieckich] żołnierzy.

Wysłano nas następnie do Gliwen [prawdopodobnie chodzi o obóz Schlieben - przyp. MM], do którego wcześnie wysyłaliśmy maszyny z Pionek, abyśmy ponownie zmontowali fabrykę. Pracowaliśmy tam jeszcze przez jakiś czas.

Trochę później ponownie wysłano nas do Sachsenhausen - w grupach po 25 osób, a w maju 1945 przewieziono nas do Bergen-Belsen. To był ostatni etap naszego odkupienia! Tam mieliśmy szczęście usłyszeć o klęsce Hitlera, niech jego imię będzie wymazane, i tam też zostaliśmy wyzwoleni i (…).

Tam też wziąłem ślub z moją żoną Sarą Goldberg, również wyzwoloną z obozu pracy.

W 1946 roku przybyliśmy do Izraela nielegalnie, statkiem Tel Hai. Zatrzymali nas Anglicy i odesłali do Atlit [miejscowość w pobliżu Hajfy – przyp. MM]. Tymczasem powstało Państwo Izrael i zostaliśmy uwolnieni. Byliśmy, błogosławione niech będzie imię boże, wolnymi obywatelami Państwa Izrael, naszego własnego państwa. Zamieszkaliśmy w Jaffie, przy Sderot Jeruszalaim 85. Jesteśmy dumni z naszych czworga dzieci i opowiadamy im o tym, czego doświadczyliśmy od nazistów, niech imię ich będzie wymazane!

*

Tłumaczenia wybranych tekstów z Księgi Pamięci Żydów jędrzejowskich
[Sefer-HaZikaron LeYehudi Yendzhyev pod redakcją Shimshona Dov Yerushalmi, Tel Aviv, 1965]

Autor tłumaczenia z języka jidysz: MICHAŁ MAZIARZ 

Zrealizowano w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego


 



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz