sobota, 13 kwietnia 2019

Fela Schnittlich - relacja

Urodziłam się w małym miasteczku obok Kielc. Do zamążpójścia mieszkałam w Kielcach i tam urodziła się córeczka moja Sabcia. Ja jestem jedną z ofiar hitlerowskiej bestii. Ja z córeczką moją cudem uratowałam się z paszczy hitlerowców. Przeżyłam gehennę, którą trudno opisać i która zostawiła mi ślady na całe życie.
Tak jak zaznaczyłam, podczas wojny mieszkałam w Kielcach. Kiedy w 1939 r., we wrześniu wkroczyli Niemcy, zaraz na początku aresztowali mojego męża z wymówką, że ukrył towary (miałam sklep tekstylny). Widocznie ktoś nas zadenuncjował i zabrali go na posterunek, który znajdował się w Hotelu Polskim. Tam znęcali się nad nim, bili i katowali i na wpół żywego wyrzucili na podwórko żądając wykupu 10.000 złotych, ale ponieważ nie mieliśmy żądanej sumy, wówczas zabrali także mojego teścia i teściową. Teść mój dzielił ten sam los co mój mąż, bili go i wyrwali im brody i posłali do domu. Nazajutrz przyszli znowu i chcieli zabrać także mnie. A ponieważ trzymałam maleństwo mocno w ramionach wyrwali mi dziecko z rąk i zaczęli kopać nogami. Ja strasznie płakałam i walczyłam z nimi, jak lwica. Ale w końcu zabrali mnie z sobą, a niemowlę oddali sąsiadce, gojce. Trzymali mnie tam przez całą noc a z rana mnie wypuścili.

To był tylko początek mojej gehenny. Zaraz potem zrobili „ghetto” w Kielcach i wszyscy musieliśmy się przenieść do getta. W getcie było strasznie ciasno, ale jakoś się żyło. To było 1940 roku, zamieszkaliśmy razem z teściami i jeszcze jedną rodziną z Łodzi, nazywali się Machtinger, z dwojgiem dzieci. Stale były łapanki mężczyzn do pracy. Od czasu do czasu Niemcy wpadali, rabowali, bili.

Aż postanowiliśmy uciec z getta do Sędziszowa. Była to osada i węzłowa stacja, stamtąd pochodził mój mąż. Po długich wałęsaniach dostaliśmy się do Sędziszowa. Tu było stosunkowo cicho, mieszkaliśmy u Polaka, ponieważ ja miałam aryjski wygląd, chodziłam bez opaski, aż do roku 1942. Rok ten zostanie zapisany krwawymi literami w historii ludzkości…

Wszyscy czuliśmy, że zbliża się nasz koniec. Wszyscy chodzili bladzi, jak trupy. Położenie moje było jeszcze gorsze, bo byłam w ciąży i to równało się ze śmiercią. Nie mogłam przewidzieć, że właśnie położenie moje uratuje mi życie. W tamtym czasie każden szukał jakąś pracę dla Niemców, bo sądzili, ze pracując nie wyślą ich do lagrów. Ja byłam już w 9-tym miesiącu i nikt nie chciał mnie przyjąć do pracy i to wówczas zapieczętowało mój los. Przed Jom Kippur Niemcy dali rozkaz, aby wszyscy Żydzi zebrali się na placu.

Nagle dostałam bóle i bez akuszerki, z pomocą męża i brata urodziłam syna. Strzelanina i krzyki zagłuszyły mój płacz i ból. Mój mąż widząc, że znajduję się w niebezpieczeństwa, znalazł znajomego Polaka i wręczył mu dużą sumę pieniędzy. Polak jednak bał się zbliżyć do domu. Wówczas musiałam wstać z łózka, brzuch podwiązałam ręcznikiem i trzymając niemowlę na ręku, a Sabcię za rękę szłam 1,5 km pieszo, zaraz po porodzie aż do furmanki. Tam czekał na mnie Polak z furmanką i zabrał mnie na wieś Trzciniec. W międzyczasie Polak doniósł mi, że wszystkich Żydów wywieźli w niewiadomym kierunku, a także mojego męża i zostawili 50-60 mężczyzn do ładowania węgla.

Mieszkałam u goja tylko dwie noce, gdyż w nocy nie śpiąc słyszałam, jak mówi do żony: „Ona ma przy sobie ukryte pieniądze”. I rzeczywiście miałam w pasie wszyte pieniądze i złoto. „Trzeba ją sprzątnąć” - mówił. Cała drżąca wstałam z łóżka, a ponieważ spaliśmy w ubraniu zabrałam Sabcię i wyślizgnęłam się cicho z mieszkania zostawiając maleństwo na pastwę losu.

Wieś ta otoczona była lasami. Zaczęłam iść nie wiedząc jak się wydostać z lasu. Zmęczona i chora usiadłam na pniu wraz z Sabcią i zaczęłam płakać. Nigdy nie zapomnę tej nocy… Księżyc świecił jeszcze na niebie, a dookoła lasy, lasy, a nie wiedząc co począć tuliłam Sabcię do siebie i w końcu usnęłam. Jak długo spałam? Nie wiem. Wtem zbudził mnie krzyk. Och Boże!! to pani Wasserowa? To był Polak, który był klientem mojego teścia i znał mnie z widzenia. Strach mnie ogarnął, myślałam że to już koniec… Ale on mnie uspokoił i przyrzekł zaprowadzić do resztki Żydów, którzy zostali. I tu w dwóch pokojach, na podłodze, leżeli wszyscy jak śledzie. Strach ogarnął wszystkich, gdy mnie zobaczyli, bo nie było już dzieci i kobiet. A jednak przyjęli mnie. Prezesem był wówczas kolega mojego męża. Nazajutrz Polak u którego zostawiłam niemowlę zjawił się z dzieckiem i uciekł. Leżałam na podłodze z dwojgiem maleństw i płakałam. Prezes zwróci ł się do mnie mówiąc: „Nie możesz zostać tu z dziećmi, bo Niemcy nas wszystkich powystrzelają. Mam znajomego goja, który cię zaprowadzi na stację i pojedziesz do Jędrzejowa”. Jędrzejów znajdował się jakie 10 km od Sędziszowa.

Nazajutrz zjawił się Polak, zabrałam Sabcię i małą walizkę i bez opaski poszłam na stację, a niemowlę zostawiłam u prezesa. Gdy przybył pociąg nie zwróciłam uwagi, że na jednym z wagonów był napis „Tylko dla Niemców”. Otworzyłam drzwi i ujrzawszy Niemców cofnęłam się. Ale jeden z nich grzecznie mówił „komm, komm”. Weszłam do wagonu, cała drżąca. On chciał wziąć Sabcię na kolana, ale się nie dała. Zaczął mówić do mnie po niemiecku, udawałam, że nie rozumiem. Podróż cała trwała 10 minut, jak zeszłam z wagonu podał mi jeszcze walizkę. Aryjski wygląd mój i Sabci uratował nam wówczas życie.

I tak przybyłam do Jędrzejowa. Było tu już „małe getto”. bo wszystkich Żydów wysiedlono do Treblinki. Ze stacji było 3 km i furmanką wieczorem zakradłam się do getta. Tam miałam jeszcze brata. Getto znajdowało się w jednym z budynków szkolnych. Zostało jeszcze 70 osób. Nazajutrz o godz. 5 nad ranem obudził na straszny alarm, strzelanina i krzyki: „Raus! Raus!” Złapałam Sabcię i przez rzeczkę, która dzieliła getto od aryjskiej strony zakradłam się do domu mojego dziadka. Mieszkanie było puste, oplądrowane. Odzież, naczynia i fotografie wałęsały się na podłodze. Chleb pokrojony leżał na stole, jakby czekał na przybycie mieszkańców. schowałam się w piwnicy i wieczorem, gdy słyszałam, że jest bezwzględna cisza w getcie, wróciłam do getta. Nagle, jak spod ziemi wyrósł przede mną zastępca prezesa Judenratu. On nas pociągnął do jednego pokoju, tam znajdowali się nielegalni Żydzi z dziećmi, którzy przybyli z lasów.

Na drugi dzień miała być likwidacja i wysiedlenie Żydów z Pińczowa i my zresztą mieliśmy dzielić ich los… Jak bydło gnali nas na targowisko, przez cała drogę bili nas nahajkami i strzelali. Dużo zginęło na miejscu. Na targowisku siedzieliśmy cały dzień na ziemi. Ukraińcy i Polacy pilnowali nas ze wszystkich stron. Deszcz lał, jak z cebra. Wtem przeszedł obok na SS-man, spojrzał na mnie i dziecko, które wówczas miało 3,5 roku i ulotnił się. Wieczorem spędzili nas na stację, na rampę. Wagony niezapełnione stały już i czekały na nas. Nagle zjawił się ten sam SS-man i krzyknął: „Raus! przeklęta, ale prędko”. Nie rozumiałam, co się dzieje, sądziłam że prowadzi nas pod mur, aby nas zastrzelić. Ale on przeprowadził nas na stację osobową pod murem, spojrzał na Sabcię i powiedział: „Ty jesteś tak podobna…” i zostawił nas.

Ukryłam się w krzakach i czekałam, aż się ściemni, a potem szynami wróciłam do getta. Tam było jeszcze kilkunastu Żydów, którzy pracowali dla Niemców, a między nimi był mój brat Zysman. W międzyczasie kobieta Polka przywiozła mi niemowlę, a ponieważ nie było już dzieci w getcie, ukrywałam się na strychu u Polaka, oczywiście bez jego wiedzy. Dziecko płakało bez przerwy, zatykałam mu usteczka, aby goj nie słyszał. I tak w ukryciu byłam 2 tygodnie. Brat mój w nocy przynosił mi jedzenie i picie.

Aż przyszedł do mnie brat i mówi: „Dziś jest cicho, zejdź i ogrzej się trochę” bo było już zimno. Zeszłam z dziećmi i położyłam się w ubraniu. Nagle usłyszeliśmy krzyki strzelaninę: Raus! Raus! Wówczas była akcja, bo Niemcy dowiedzieli się, że są kobiety dziećmi, zebrano nas na placu. Od razu wpadło mi na myśl ratować się za wszelką cenę. Maleństwo przykryłam pierzyną, Sabcię wzięłam za rękę i wyszłam na plac. Wsadzili nas z dziećmi na furmankę i mieli wywieźć nas do Szydłowca. Niemcy dali ogłoszenie, że Szydłowiec będzie Judenstatt i tam Żydzi będą mogli żyć spokojnie.

Targowisko było obstawione SS-manami i Ukraińcami, z daleka przyglądali się Polacy krwawemu widowisku. Jedna myśl mnie prześladowała - ratować się. Nie zwracałam uwagi na nic, zeskoczyłam z furmanki wraz z Sabcią, zaczęłam biec w stronę cmentarza chrześcijańskiego i ukryłam się w jednym familijnym grobowcu. Nie zdążyłam odetchnąć, gdy usłyszałam straszne krzyki: Uciekajcie, bo Niemcy was gonią!! Zeskoczyłam z pagórka z Sabcią i zaczęłam uciekać w stronę ulicy Kieleckiej. Kule świstały mi nad głową i wtenczas stanęłam i dwóch Niemców stanęło przede mną…
Ja stałam, jak wryta i trzymałam Sabcię w objęciach. Naraz machnął ręką i zaprowadził mnie z Sabcią z powrotem do furmanek, które czekały na nas. Niemcy zaczęli wrzeszczeć, dlaczego nas nie zastrzelili. Wsadzili nas z powrotem na furmankę, ktoś przyniósł mi też niemowlę i wywieźli nas przez Suchedniów - Kielce, do Szydłowca.

Szydłowiec! O zgrozo, jeden z 3 Judenstatt’ów, do którego zwerbowali resztki nieszczęsnych, ukrytych po lasach i bunkrach Żydów. Szydłowiec! Były to ruiny zlikwidowanych żydowskich domów, z których wysiedlono wszystkich Żydów, splądrowanych i zburzonych w poszukiwaniu kosztowności i złota. Leżałam pod gołym niebem a było już zimno. Niemowlę płakało chore bez przerwy. Nie miałam wody więc nie miałam czem je nakarmić. I znowu stał się cud. Jeden żydowski milicjant wpuścił mnie do ruin domu, gdzie był dach nad głową. Leżąc tam z dziećmi zapytałam się milicjanta, czy można stąd się jeszcze wydostać. A on mi odpowiedział, że za 5.000 złotych można się wydostać. Złożyliśmy się razem z jeszcze jedną rodziną Kajzerową, z mężem i z dzieckiem i o 3 w nocy wydostaliśmy się z getta.

Nigdy nie zapomnę tej strasznej nocy. Kule świstały nad głowami i obok mnie padł Kajzer. A ja z noworodkiem i Sabcią za rękę uciekałam co tchu i szczęśliwie wydostałam się na aryjską stronę. Tam w ciemności zapłaciliśmy żądaną sumę nie będąc pewni czy nas nie nabierają, wsiedliśmy do taksówki, która nas z powrotem przywiozła do Jędrzejowa, do getta. Tu brat mój złapał niemowlę, które było wpół żywe i zaprowadził nas do pokoju. Ale ponieważ w getcie nie było już kobiet z dziećmi ukrywałam się znowu na strychu u goja.

Aż postanowiliśmy oddać dziecko (chłopczyka) do Polki, nazywała się Katarzyna Kot, mieszkała ona na ulicy 3 Maja, Jędrzejów (Kieleckie). Nagle ciężko zachorowałam na tyfus plamisty, który przywiozłam z Szydłowca. Musieli mnie ukrywać, bo to równało się śmierci. Leżałam u dr Beera. Walczyłam ze śmiercią 2 tygodnie. I cudem zostałam przy życiu. Pielęgnował mnie drogi mój brat Zysman i nigdy nie zapomnę, jak odzyskiwałam na chwilę przytomność. Brat mój siedział i mówił „Thilim” i płakał. Nie zdążyłam przyjść do siebie po tyfusie. Byłam głodna i ślepa od wysokiej gorączki, gdy obstawili getto i zebrali wszystkich na placu. Wyjęli wszystkich chorych z prowizorycznego szpitala i na naszych oczach powystrzelali. Następnie wpakowali nas do aut towarowych i wywieźli nas do Skarżyska... (…)
(…) Mała Sabcia jest matką czwórki dzieci. Ale serce moje krwawi wiedząc, że zostawiłam niemowlę i mimo, że szukałam go do dnia dzisiejszego nie wiem, co się z nim stało. Ja jeszcze dziś nie straciłam nadziei, że On jeszcze wróci do mnie...

Yad Vashem, lipiec 1947 r.

Źródło: Yad Vashem, Jerozolima.

Transkrypcja: Andreovia.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz