poniedziałek, 1 kwietnia 2019

Miriam Proport z d. Feier - relacja

Urodziłam się w Łodzi 16 września 1918 r. Tutaj ukończyłam szkołę powszechną, potem gimnazjum pod nazwą „Wiedza” a następnie ukończyłam WSH na Wszechnicy Łódzkiej.
W roku 1937 wyszłam także za mąż za Chaima Proporta pochodzącego także z Łodzi. Dnia 15 września 1939 r. urodziła się w Łodzi moja jedyna córka, której na imię jest Rosa. Dziewczynka urodziła się w czasie, gdy Łódź włączona już była do Rzeszy Niemieckiej.

Aż do chwili wybuchu wojny mieszkaliśmy w Łodzi, przy ulicy Starlinga 17. Mąż mój prowadził przedsiębiorstwo tekstylne. Wybuch wojny zastał mnie w Łodzi. Moi rodzice – Uszer Kozłowski oraz moja matka – Fajga z domu Kozłowska oboje zginęli podczas wojny. Przebywali oni w getcie w Końskich. W roku 1942 odbyła się tam akcja, która była zresztą początkiem likwidacji getta i duży transport ludzi został odesłany do Treblinki. Ofiarą tego transportu padli także moi rodzice. Po upływie dwóch miesięcy od tej akcji getto w Końskich zostało zlikwidowane.

Z rodzeństwa miałam jedyną siostrę i czterech braci. Moja siostra Genia, po pierwszym mężu Herszenberg przeżyła wojnę. Jej pierwszy mąż Abram Herszenberg zginął podczas wojny. Początkowo przebywał on w getcie jędrzejowskim. Po likwidacji getta uciekł do Lasów Rakowickich i nigdy nie mieliśmy od niego żadnych wiadomości.

Moja siostra wyszła za mąż za Abrama Herszenberga kilka lat przed wybuchem wojny, a dnia 18 grudnia 1935 r. urodziła się w Łodzi jej jedyna córka – Perla. Dziewczynka ta przeżyła wojnę. Obie, Perla wraz z matką przebywają w Kraju. Ponieważ siostra ma wygląd semicki, podczas wojny w najcięższych chwilach ja opiekowałam się jej dzieckiem. Perla jest starsza od mojej córki o cztery lata. Obie dziewczynki przeżyły wojnę. Po wojnie moja siostra wyszła poraz drugi za mąż za Szlomo Szelberga.

Wiedzieliśmy, że w Jędrzejowie istnieje jeszcze getto. Nie znaliśmy dobrze warunków tam panujących, ale wiedzieliśmy, że przebywa tam moja siostra z mężem i dzieckiem. Postanowiliśmy więc udać się do Jędrzejowa.

Nocą, by nas sąsiedzi nie zauważyli, dostaliśmy się do stacji kolejowej – Koluszki. Stąd pociągiem dojechaliśmy do Jędrzejowa. Udało się nam wejść do getta.

Siostra moja Genia, jej mąż Abram Herszenberg i ich córeczka Perla przedostali się do getta jędrzejowskiego z Szydłowca. Także tutaj było już po kilku przesiedleniach, getto zmniejszone, jedynie grupa ludzi wychodziła do pracy.

Dzieci nie było już w getcie w ogóle, wszystkie zostały wysiedlone. Jedynie moje dziecko, córeczka mojej siostry oraz jeszcze jedno dziecko rodziców pochodzących z Jędrzejowa, to było tych troje dzieci, które w danej chwili przebywały w getcie. To trzecie dziecko to był chłopczyk, nazywał się Wygnański, został zabity w getcie. Jego ojciec przeżył wojnę.

Mój mąż i mój brat przyłączyli się do grupy, która codziennie wychodziła z getta do pracy. My kobiety, a więc moja siostra i ja, przebywałyśmy całe dnie ukryte z dziećmi w samym getcie.

Po upływie kilku dni od chwili naszego przyjazdu do getta w Jędrzejowie moja siostra zachorowała na tyfus plamisty. Ponieważ w getcie nie było już szpitala (dawniej była tu izba chorych, którą likwidowano przy każdym wysiedleniu) wyszłam bez opaski na stronę aryjską i poszukałam szpitala miejskiego, by tam załatwić przyjęcie dla mojej siostry. Na czele szpitala stał dr Mazur, były dyrektor szpitala dziecięcego w Łodzi. Miałam wielkie trudności z przyjęciem siostry. Przede wszystkim nie miała ona żadnych dokumentów, a następnie, miała wygląd semicki. Ubłagałam więc dra Mazura i przyjęto ją do szpitala. Nazywało się, że jest chora na nerki i dlatego też nie ogolono jej głowy. Dzięki znajomości pewnego Polaka, który posiadał dom w Jędrzejowie udało mi się załatwić meldunek dla mnie w jego domu. Otrzymałam też odcinek zameldowania.

Początkiem roku 1943 odbyła się w getcie kontrola za dziećmi. Córka mojej siostry liczyła wówczas lat 7, a moja mała miała 3 lata. Podczas kontroli ukryłam dzieci na pryczach i przykryłam je kocami. Niemcy znaleźli ukryte dzieci. I tylko dzięki pomocy Judenratu udało się te dzieci uratować. Judenrat bowiem załatwił u Niemców za dużą opłatą, że dali nam oni do dyspozycji jeden dzień i w ciągu tego czasu dzieci zniknąć miały z getta.

Wówczas przy pomocy mojego szwagra Herszenberga udało nam się umieścić nasze dzieci u Polaków w Jędrzejowie. Każde dziecko zostało umieszczone oddzielnie i za zapłatą. Ponieważ moja siostra była jeszcze w tym czasie chora ja odwiedzałam codziennie oboje dzieci, a potem szłam do szpitala do mojej siostry. Po pewnym czasie zaczęłam także sypiać u owej Polki, gdzie umieszczone było moje dziecko i nie wracałam więcej do getta.

Dnia 13 lutego, a więc dziesięć dni przed zupełną likwidacją getta w Jędrzejowie został zabity mój mąż. Przyczyna była błaha. Zaciemnienie w pewnym domu na terenie getta było nieszczelne. Zabrano więc trzech mężczyzn na Gestapo. W tem także mojego męża. Mój mąż nie był zameldowany w Jędrzejowie i nie miał karty pracy. Przybyliśmy tu niespełna miesiąc wcześniej. tego samego dnia został on zastrzelony w podwórku domu, w którym mieściło się Gestapo. Z getta sprowadzono ludzi dla pogrzebania trzech Żydów, którzy tego dnia zostali zabici.

Dnia 25 lutego 1943 roku nastąpiła zupełna getta w Jędrzejowie. W nocy Niemcy obstawili getto i wysiedlili wszystkich. Mój brat i mój szwagier ocaleli przed wysiedleniem ukrywając się na dachu jednego z domów w getcie. Jędrzejów został „Judenrein”.

W tym czasie ja przebywałam ukryta u pewnej Polki razem z moim dzieckiem. U niej dowiedziałam się o tem, co stało się w nocy w getcie. Pobiegłam więc od razu na plac, gdzie zgromadzono Żydów, przed wysiedleniem. Zastałam tu wszystkich ściśniętych w jednym miejscu. Było około 200 osób. Żydzi klęczeli odwróceni twarzami do muru. Strzegli ich gestapowcy z wielkimi psami na smyczy. Stanęłam w pewnej odległości i dokładnie oglądałam każdą postać, starając się rozpoznać swoich. Jedyna osoba, znana mi w całej grupie to był Brenner, który widział mnie kręcącą się i szukającą swoich bliskich. Brenner przeżył wojnę i znajduje się obecnie w Kraju. Ponieważ byłam obca w Jędrzejowie i nikt mnie nie znał, mogłam poruszać się swobodnie i szukać znajomych twarzy.

Moja siostra uchodziła w szpitalu za aryjkę. Siostry, zakonnice podejrzewały wprawdzie, że jest ona Żydówką, ponieważ nie posiadała żadnych papierów, nie zdradziły jednak tego nikomu. I gdy pewnego dnia ksiądz przyszedł do niej, by się spowiadała, siostry nie dopuściły do tego. Za szpital płaciłam. Często przynosiłam też części garderoby lub inne drobnostki do szpitala i oddawałam to siostrom. One niechętnie przyjmowały to odemnie, a gdy siostra moja opuściła szpital, oddały jej wszystko zpowrotem.

W szpitalu tym przebywali także inni Żydzi. Na jakich zasadach zostali oni tu przyjęci, tego nie wiem. Kiedy odwiedzałam siostrę zawsze w towarzystwie Stanisławskiej matki Henryka. To dodawało mi odwagi. Po likwidacji getta pewnego dnia widziałam, jak wyprowadzono ze szpitala kilku Żydów w chałatach szpitalnych i wepchnięto ich do auta Gestapo. Tego dnia zastrzelono wszystkich. Było to nazajutrz po likwidacji getta. Tego dnia szukano ukrywających się Żydów w całym mieście. Schwytanych mordowano na Gestapo.

Ponieważ jak już wspomniałam, po likwidacji getta Niemcy chodzili od domu do domu i szukali ukrywających się Żydów mój dalszy pobyt u znajomej Polki stał się niemożliwy. Stanisławska radziła mi także ze swojej strony, abym nie zwlekała ani dnia dłużej, wzięła oboje dzieci i wyjechała do jej krewnej, do Częstochowy.

W nocy po likwidacji getta zastrzelony został mały chłopczyk, Wygnański, którego Polka u której go umieszczono, ze strachu, wystawiła na ulicę.

Pociągiem, z dwojgiem dzieci udało mi się przyjechać do Częstochowy. Córeczka mojej siostry liczyła 7 lat i miała zupełnie semicki wygląd, natomiast moja mała miała lat 3 i nie wyglądała na żydowskie dziecko. Zamieszkałam z dziećmi w hotelu. 1-ego marca 1943 odbył się tutaj spis ludności. Mieszkając w hotelu oczywiście uczestniczyłam w tym spisie. Po kilku dniach zwrócił się do mnie właściciel hotelu i zażądał, abym opuściła jego hotel. Sąsiedzi bowiem podejrzewają mnie, że jakkolwiek jestem Polką, przechowuje żydowskie dzieci. W sąsiedztwie przezywano moją siostrzenicę „Żydóweczką”.

W pobliżu hotelu był kościół. Mimo, że stale chodziłam do kościoła czułam, ze ludzie podejrzewają mnie, ze sama jestem Żydówką, lub że przechowuję dzieci żydowskie. Nie miało sensu pozostać dłużej. Powiedziałam gospodarzowi, że dostałam list od brata mojego męża i jednocześnie zaproszenie do Warszawy. (...)


Yad Vashem, listopad 1965 r. 

Źródło: Yad Vashem, Jerozolima.

Transkrypcja: Andreovia.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz