Urodziłam
się w Łodzi 16 września 1918 r. Tutaj ukończyłam szkołę powszechną,
potem gimnazjum pod nazwą „Wiedza” a następnie ukończyłam WSH na
Wszechnicy Łódzkiej.
W
roku 1937 wyszłam także za mąż za Chaima Proporta pochodzącego także z
Łodzi. Dnia 15 września 1939 r. urodziła się w Łodzi moja jedyna córka,
której na imię jest Rosa. Dziewczynka urodziła się w czasie, gdy Łódź
włączona już była do Rzeszy Niemieckiej.
Aż
do chwili wybuchu wojny mieszkaliśmy w Łodzi, przy ulicy Starlinga 17.
Mąż mój prowadził przedsiębiorstwo tekstylne. Wybuch wojny zastał mnie w
Łodzi. Moi rodzice – Uszer Kozłowski oraz moja matka – Fajga z domu
Kozłowska oboje zginęli podczas wojny. Przebywali oni w getcie w
Końskich. W roku 1942 odbyła się tam akcja, która była zresztą
początkiem likwidacji getta i duży transport ludzi został odesłany do
Treblinki. Ofiarą tego transportu padli także moi rodzice. Po upływie
dwóch miesięcy od tej akcji getto w Końskich zostało zlikwidowane.
Z
rodzeństwa miałam jedyną siostrę i czterech braci. Moja siostra Genia,
po pierwszym mężu Herszenberg przeżyła wojnę. Jej pierwszy mąż Abram
Herszenberg zginął podczas wojny. Początkowo przebywał on w getcie
jędrzejowskim. Po likwidacji getta uciekł do Lasów Rakowickich i nigdy
nie mieliśmy od niego żadnych wiadomości.
Moja
siostra wyszła za mąż za Abrama Herszenberga kilka lat przed wybuchem
wojny, a dnia 18 grudnia 1935 r. urodziła się w Łodzi jej jedyna córka –
Perla. Dziewczynka ta przeżyła wojnę. Obie, Perla wraz z matką
przebywają w Kraju. Ponieważ siostra ma wygląd semicki, podczas wojny w
najcięższych chwilach ja opiekowałam się jej dzieckiem. Perla jest
starsza od mojej córki o cztery lata. Obie dziewczynki przeżyły wojnę.
Po wojnie moja siostra wyszła poraz drugi za mąż za Szlomo Szelberga.
Wiedzieliśmy,
że w Jędrzejowie istnieje jeszcze getto. Nie znaliśmy dobrze warunków
tam panujących, ale wiedzieliśmy, że przebywa tam moja siostra z mężem i
dzieckiem. Postanowiliśmy więc udać się do Jędrzejowa.
Nocą,
by nas sąsiedzi nie zauważyli, dostaliśmy się do stacji kolejowej –
Koluszki. Stąd pociągiem dojechaliśmy do Jędrzejowa. Udało się nam wejść
do getta.
Siostra
moja Genia, jej mąż Abram Herszenberg i ich córeczka Perla przedostali
się do getta jędrzejowskiego z Szydłowca. Także tutaj było już po kilku
przesiedleniach, getto zmniejszone, jedynie grupa ludzi wychodziła do
pracy.
Dzieci
nie było już w getcie w ogóle, wszystkie zostały wysiedlone. Jedynie
moje dziecko, córeczka mojej siostry oraz jeszcze jedno dziecko rodziców
pochodzących z Jędrzejowa, to było tych troje dzieci, które w danej
chwili przebywały w getcie. To trzecie dziecko to był chłopczyk, nazywał
się Wygnański, został zabity w getcie. Jego ojciec przeżył wojnę.
Mój
mąż i mój brat przyłączyli się do grupy, która codziennie wychodziła z
getta do pracy. My kobiety, a więc moja siostra i ja, przebywałyśmy całe
dnie ukryte z dziećmi w samym getcie.
Po
upływie kilku dni od chwili naszego przyjazdu do getta w Jędrzejowie
moja siostra zachorowała na tyfus plamisty. Ponieważ w getcie nie było
już szpitala (dawniej była tu izba chorych, którą likwidowano przy
każdym wysiedleniu) wyszłam bez opaski na stronę aryjską i poszukałam
szpitala miejskiego, by tam załatwić przyjęcie dla mojej siostry. Na
czele szpitala stał dr Mazur, były dyrektor szpitala dziecięcego w
Łodzi. Miałam wielkie trudności z przyjęciem siostry. Przede wszystkim
nie miała ona żadnych dokumentów, a następnie, miała wygląd semicki.
Ubłagałam więc dra Mazura i przyjęto ją do szpitala. Nazywało się, że
jest chora na nerki i dlatego też nie ogolono jej głowy. Dzięki
znajomości pewnego Polaka, który posiadał dom w Jędrzejowie udało mi się
załatwić meldunek dla mnie w jego domu. Otrzymałam też odcinek
zameldowania.
Początkiem
roku 1943 odbyła się w getcie kontrola za dziećmi. Córka mojej siostry
liczyła wówczas lat 7, a moja mała miała 3 lata. Podczas kontroli
ukryłam dzieci na pryczach i przykryłam je kocami. Niemcy znaleźli
ukryte dzieci. I tylko dzięki pomocy Judenratu udało się te dzieci
uratować. Judenrat bowiem załatwił u Niemców za dużą opłatą, że dali nam
oni do dyspozycji jeden dzień i w ciągu tego czasu dzieci zniknąć miały
z getta.
Wówczas
przy pomocy mojego szwagra Herszenberga udało nam się umieścić nasze
dzieci u Polaków w Jędrzejowie. Każde dziecko zostało umieszczone
oddzielnie i za zapłatą. Ponieważ moja siostra była jeszcze w tym czasie
chora ja odwiedzałam codziennie oboje dzieci, a potem szłam do szpitala
do mojej siostry. Po pewnym czasie zaczęłam także sypiać u owej Polki,
gdzie umieszczone było moje dziecko i nie wracałam więcej do getta.
Dnia
13 lutego, a więc dziesięć dni przed zupełną likwidacją getta w
Jędrzejowie został zabity mój mąż. Przyczyna była błaha. Zaciemnienie w
pewnym domu na terenie getta było nieszczelne. Zabrano więc trzech
mężczyzn na Gestapo. W tem także mojego męża. Mój mąż nie był
zameldowany w Jędrzejowie i nie miał karty pracy. Przybyliśmy tu
niespełna miesiąc wcześniej. tego samego dnia został on zastrzelony w
podwórku domu, w którym mieściło się Gestapo. Z getta sprowadzono ludzi
dla pogrzebania trzech Żydów, którzy tego dnia zostali zabici.
Dnia
25 lutego 1943 roku nastąpiła zupełna getta w Jędrzejowie. W nocy
Niemcy obstawili getto i wysiedlili wszystkich. Mój brat i mój szwagier
ocaleli przed wysiedleniem ukrywając się na dachu jednego z domów w
getcie. Jędrzejów został „Judenrein”.
W
tym czasie ja przebywałam ukryta u pewnej Polki razem z moim dzieckiem.
U niej dowiedziałam się o tem, co stało się w nocy w getcie. Pobiegłam
więc od razu na plac, gdzie zgromadzono Żydów, przed wysiedleniem.
Zastałam tu wszystkich ściśniętych w jednym miejscu. Było około 200
osób. Żydzi klęczeli odwróceni twarzami do muru. Strzegli ich gestapowcy
z wielkimi psami na smyczy. Stanęłam w pewnej odległości i dokładnie
oglądałam każdą postać, starając się rozpoznać swoich. Jedyna osoba,
znana mi w całej grupie to był Brenner, który widział mnie kręcącą się i
szukającą swoich bliskich. Brenner przeżył wojnę i znajduje się obecnie
w Kraju. Ponieważ byłam obca w Jędrzejowie i nikt mnie nie znał, mogłam
poruszać się swobodnie i szukać znajomych twarzy.
Moja
siostra uchodziła w szpitalu za aryjkę. Siostry, zakonnice podejrzewały
wprawdzie, że jest ona Żydówką, ponieważ nie posiadała żadnych
papierów, nie zdradziły jednak tego nikomu. I gdy pewnego dnia ksiądz
przyszedł do niej, by się spowiadała, siostry nie dopuściły do tego. Za
szpital płaciłam. Często przynosiłam też części garderoby lub inne
drobnostki do szpitala i oddawałam to siostrom. One niechętnie
przyjmowały to odemnie, a gdy siostra moja opuściła szpital, oddały jej
wszystko zpowrotem.
W
szpitalu tym przebywali także inni Żydzi. Na jakich zasadach zostali
oni tu przyjęci, tego nie wiem. Kiedy odwiedzałam siostrę zawsze w
towarzystwie Stanisławskiej matki Henryka. To dodawało mi odwagi. Po
likwidacji getta pewnego dnia widziałam, jak wyprowadzono ze szpitala
kilku Żydów w chałatach szpitalnych i wepchnięto ich do auta Gestapo.
Tego dnia zastrzelono wszystkich. Było to nazajutrz po likwidacji getta.
Tego dnia szukano ukrywających się Żydów w całym mieście. Schwytanych
mordowano na Gestapo.
Ponieważ
jak już wspomniałam, po likwidacji getta Niemcy chodzili od domu do
domu i szukali ukrywających się Żydów mój dalszy pobyt u znajomej Polki
stał się niemożliwy. Stanisławska radziła mi także ze swojej strony,
abym nie zwlekała ani dnia dłużej, wzięła oboje dzieci i wyjechała do
jej krewnej, do Częstochowy.
W
nocy po likwidacji getta zastrzelony został mały chłopczyk, Wygnański,
którego Polka u której go umieszczono, ze strachu, wystawiła na ulicę.
Pociągiem,
z dwojgiem dzieci udało mi się przyjechać do Częstochowy. Córeczka
mojej siostry liczyła 7 lat i miała zupełnie semicki wygląd, natomiast
moja mała miała lat 3 i nie wyglądała na żydowskie dziecko. Zamieszkałam
z dziećmi w hotelu. 1-ego marca 1943 odbył się tutaj spis ludności.
Mieszkając w hotelu oczywiście uczestniczyłam w tym spisie. Po kilku
dniach zwrócił się do mnie właściciel hotelu i zażądał, abym opuściła
jego hotel. Sąsiedzi bowiem podejrzewają mnie, że jakkolwiek jestem
Polką, przechowuje żydowskie dzieci. W sąsiedztwie przezywano moją
siostrzenicę „Żydóweczką”.
W
pobliżu hotelu był kościół. Mimo, że stale chodziłam do kościoła
czułam, ze ludzie podejrzewają mnie, ze sama jestem Żydówką, lub że
przechowuję dzieci żydowskie. Nie miało sensu pozostać dłużej.
Powiedziałam gospodarzowi, że dostałam list od brata mojego męża i
jednocześnie zaproszenie do Warszawy. (...)
Yad Vashem, listopad 1965 r.
Źródło: Yad Vashem, Jerozolima.
Transkrypcja: Andreovia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz