Wizyta w moim zrujnowanym domu. Wrażenia
W ciemną, deszczową noc, jesienią 1945 roku, pociąg przywiózł mnie do Jędrzejowa - miasta, w którym się urodziłem, i do którego serce moje pełne było tęsknoty, marniejąc jak zesłaniec w syberyjskich lasach lub w gorącej Azji.
Zadrżałem usłyszawszy okrzyk konduktora. „Stacja Jędrzejów!” Wysiadłem z pociągu i wszedłem do budynku dworca. Prosto w twarz uderzyła mnie gęsta, dusząca para. Słabo oświetlony dworzec pełen był przemytników i przemytniczek z wielkimi koszami i torbami pełnymi kur, gęsi, masła, sera i jaj. Wszyscy czekali na pociąg do Zagłębia.
Zapomniawszy się, zacząłem szukać w tłumie żydowskich pasażerów (…). I niestety nie znalazłem nikogo…
Wyszedłem z budynku dworca i zacząłem się rozglądać za Mosze-woźnicą lub Zusmanem-dorożkarzem, który zwykł każdego dnia wozić Żydów na pociąg lub z powrotem. Niestety, żadnego z nich nie było.
Ruszyłem do miasta piechotą, prosto do hotelu, w którym mieszkał mój krewny, Benjamin Gutman.
Długo pukałem do drzwi jego pokoju ale nikt nie otwierał. Dopiero gdy zawołałem go po imieniu i powiedziałem kto puka, otworzył mi drzwi. Przywitaliśmy się wylewnie, po czym [Benjamin] wyjaśnił mi, że bał się otwierać bo bandy polskich morderców szukają Żydów w hotelach aby ich obrabować i zamordować… Pokazał mi też naładowany rewolwer, który zawsze trzyma pod poduszką…
Byłem śmiertelnie zmęczony i bardzo chciało mi się spać, lecz mimo to siedzieliśmy razem do rana opowiadając sobie nawzajem o swoich przeżyciach z ciemnych lat wojny…
Dzięki Bogu nadchodzi wreszcie ranek - pędzę do domu mojego ojca. Jak gnany burzą biegnę ulicą Klasztorną aż do Pińczowskiej, do domu, w którym urodziłem się i wychowałem. Wszędzie zamknięte. Wszyscy jeszcze śpią. Wchodzę na podwórko. Łzy ciekną mi po szyi. Przypominam sobie, że w 1939 roku, gdy opuszczałem mój dom, mieszkali w nim wyłącznie Żydzi. Wszyscy sąsiedzi byli sobie tak bliscy, tak serdeczni; jakaż obcość i chłód bije teraz z każdego kąta.
Nagle otwiera się okiennica. Pokazuje się stara gojka i obserwuje mnie z każdej strony, po czym mówi: „Żydku, chodź do środka! Rozumiem” - mówi - „że kiedyś tutaj mieszkałeś, ale my nie jesteśmy winni. Wszystko zrobili Niemcy…”
Chciała mnie poczęstować szklanką herbaty opowiadając, jak wielką przysługę oddała jędrzejowskim Żydom. Nie odpowiedziałem ani słowem; podziękowałem tylko i wyszedłem…
Naprzeciwko znajdowało się mieszkanie mojego ojca błogosławionej pamięci. Tutaj straże są już na posterunku. Mieszka tu teraz polski szewc Dudek. Rozpoznał mnie i wykrzyknął: „Oj, ty jeszcze żyjesz!” Widać było, że boi się, że przyszedłem do niego aby odzyskać moją spuściznę!
Rozejrzałem się (…) po pokojach mojego ojca - widziałem dużo mebli z jego mieszkania, szaf i książkowych regałów.
Tutaj też nie powiedziałem ani słowa i szybko wyszedłem przez frontowe drzwi. Naprzeciwko mieszkał Polak Czaper. On też od razu mnie rozpoznał i zaprosił do siebie. Jego żona ugościła mnie szklanką ciepłego mleka; również jej córki zebrały się wokół mnie i zaczęły opowiadać jak prowadzono jędrzejowskich Żydów przez ulicę Skroniowską aż na targowisko, ilu ich było i kogo zastrzelono po drodze. Nie chciałem więcej słuchać - pożegnałem się i wyszedłem…
Pomyślałem, że może nawet było w Jędrzejowie kilku „dobrych” Polaków, którzy nie zamordowali żadnego Żyda, ale majątek żydowski zrabowali cały…
Wyszedłem na ulicę. Był ponury, wilgotny dzień. Drobny deszcz muskał moją twarz. Stałem jak skamieniały na rogu rynku. Otwierają się sklepy. Nie ma już tego, co było kiedyś żydowską własnością. Wszystkim rządzili teraz nowi „kupcy”, którzy zbiegli się z okolicznych wsi…
W oknach zdjęcia i święte obrazy, które wstawiano w czasach nazistowskich rządów aby pokazać, że nie ma tam żadnych Żydów.
Jędrzejów nigdy nie miał tylu knajp co dziś. Wszędzie jest ich pełno. Już o 9 rano przy stołach siedzą mężczyźni i kobiety, przemytnicy i przemytniczki, pijąc i wciskając sobie do ust tłuste kawałki wieprzowiny. Smalec cieknie im z pysków. Święty obraz wiszący pośrodku nie przeszkadza im by używać języka tak wulgarnego, że nawet kozacy czerwieniliby się słysząc go…
Pamiętam, że był tu kiedyś sklep jędrzejowskiego Żyda uczonego w księgach, który zawsze studiował tutaj Gemarę [zbiór komentarzy rabinicznych do Miszny, część Talmudu - przyp. MM] lub zatopiony był w chasydzkich księgach.
Zapuszczam się w uliczki i dochodzę do ulicy Kieleckiej. Przypominają mi się moje młode lata. Tutaj spacerowała nasza młodzież - marzyła, dyskutowała o syjonizmie, nacjonalizmie, komunizmie i innych „-izmach”. Tutaj każdy z nas marzył o nowym świecie idealizmu, prawości i sprawiedliwości. Gdzie oni wszyscy są?
Wracam do miasta. Dochodzę do ulicy Łysakowskiej. Stoję jak wryty… Oto tutaj mieściło się kiedyś stowarzyszenie „Muza”. W tym domu znajdowała się biblioteka im. I. L. Pereca, kółko dramatyczne. Ileż wysiłku zostawił tutaj każdy z nas? Jakaż wielka była nasza radość gdy szybko zgromadziliśmy w bibliotece dwa tysiące książek! Jakąż siłę przyciągania miało to miejsce dla jędrzejowskiej młodzieży z różnych kręgów? Teraz wszystko opustoszało. Ogromna krwawa powódź zmyła wszystko nie zostawiając żadnego śladu. Ból przeszywa serce!
Idę dalej. Dochodzę do ulicy Bóżniczej [jid. Bejs ha-midrasz gas, בית-המדרש-גאַס. Obecnie ulica Daszyńskiego zwana lokalnie Krzywym Kołem - przyp. MM], a później na podwórze wielkiego handlarza stalą, jędrzejowskiego bogacza Dawida Riterbanda błogosławionej pamięci. Widzę jego wnuka, mojego krewnego, który wrócił po Zagładzie aby odzyskać własność swojego dziadka. Ale wszystkie składy, które zawsze wypełnione były po brzegi towarami są dziś puste. Walają się tu stare szmaty i trochę zardzewiałego żelastwa… Nagle w jednym ze składów widzę stos szabasowych świeczników w wielkiej ilości. Gdyby je policzyć, można by zgadnąć ile żydowskich rodzin liczył kiedyś Jędrzejów…
Sprawiało to wrażenie jakby wokół każdego świecznika krążyła święta żydowska dusza, która szuka zemsty za swoje życie, przecięte przed czasem w tak okrutny sposób!
Bałem się ruszać świeczniki; wspominałem ile łez wylały żydowskie matki błogosławiąc płomień w wieczór poprzedzający każdy szabat i w przeddzień każdego święta.
Wyszedłem z podwórka na ulicę, pozostając w pobliżu bejt ha-midraszu [budynek synagogi z oddzielnym pomieszczeniem przeznaczonym do studiowania Talmudu przez chłopców i dorosłych mężczyzn. Wśród chasydów używano często nazwy szul - przyp. MM], który był zamknięty na wielki zamek. Wspiąłem się do okna małego bejt ha-midraszu i zajrzałem do środka… Zobaczyłem spustoszoną ruinę bez dachu, po której hula wiatr; wielki piec, przy którym jędrzejowscy Żydzi grzali się w mroźne zimowe dni i noce, był przewrócony…
Polska spółdzielnia zamieniła bejt ha-midrasz w magazyn nafty. Piękne niebo oświetlało wnętrze bejt ha-midraszu….
Opuszczając to miejsce, widzę naprzeciw siebie żydowską twarz - był to jędrzejowski chłopak Fridberg. Jego ojciec handlował węglem. Uradowaliśmy się obaj - dwaj Żydzi w zrujnowanym żydowskim domu.
Opowiedział mi o swoim życiu w bunkrze wraz z czterema innymi Żydami. Założyli żydowską gminę, która zajmuje się odszukiwaniem w mieście i okolicach ciał martwych Żydów i grzebaniem ich.
Zapytałem go jak może pozostawać wśród tylu wrogów. Odpowiedział, że wytoczył proces gojowi, który zabrał furmankę ze składu węgla jego ojca. Po zakończeniu procesu wyjedzie.
Naiwny chłopak wygrał proces ale przegrał życie… Fridberg wyratował się od nazistów ale padł ofiarą polskiego sąsiada!… Dowiedziałem się, że na żydowskim cmentarzu ostała się w całości macewa mojego ojca. (…) Poszedłem tam. Cmentarz był zaorany, wszędzie pasły się konie i krowy…
Mój ojciec błogosławionej pamięci miał szczęście umrzeć krótko przed wysiedleniem. Zdążył więc spocząć na cmentarzu, a my mogliśmy wystawić mu solidny betonowy pomnik z jego imieniem oraz inskrypcją z datą jego śmierci.
Stałem jak skamieniały i do zmierzchu wylewałem gorące łzy. Wróciłem do mojego krewnego, który niemal siłą chciał mnie zaciągnąć do kina, gdzie puszczano sowiecki film. Znalazłszy się w sali zupełnie zapomniałem w jakim miejscu świata się znajduję i zacząłem szukać znajomych żydowskich chłopców i dziewcząt, którzy zwykli kiedyś wypełniać tę salę. Nikogo z nich tutaj nie było…
Ajent kina Jankowski rozpoznał mnie i pozdrowił mnie spuszczając wzrok. Patrzyłem na ekran ale niczego nie widziałem. Moje oczy i myśli były w dawnym Jędrzejowie. Widziałem wystawę naszej sekcji dramatycznej i słyszałem głosy rozmaitych prelegentów, którzy zwykli przyjeżdżać do Jędrzejowa aby wygłaszać przemowy na tematy literackie i polityczne.
Włóczyliśmy się później z moim krewnym pozbawionymi Żydów ulicami Jędrzejowa, w pośpiechu żegnając się z nimi, rzucając ostatnie spojrzenie na miasto, w którym się urodziłem. Uciekałem jak od plagi myśląc: „Jędrzejowie, widzę Cię teraz po raz ostatni, moje stopy stawiają ostatnie kroki na twojej ziemi! Mojego Jędrzejowa już nie ma!…”