Zachariele dorożkarz i jego konkurenci
Jędrzejów posiadał pewną liczbę dorożkarzy, którzy zarabiali wożąc pasażerów na stację kolejową i z powrotem. Był wśród nich powszechnie znany Jehoszua (Szyja) Dorożkarz, który poza tym, że posiadał parę własnych szkap i wóz, miał też kilka córek, które zwykły pomagać ojcu zarabiać na chleb. Karmiły i poiły konie, prowadzały je do kowala, solidnie smagając je przy tym batem.
Jedna z córek siadywała zawsze na koźle, a pozostałe dwie stały na końcu ulicy Klasztornej nawołując pasażerów żeby ci pospieszyli się i jechali na dworzec wyłącznie z nimi. Wieczorem jednak ojciec osobiście woził pasażerów na stację.
Było u nas jeszcze dwóch dorożkarzy - bracia Benjamin i Herszel Grinski. Dlaczego nadano im przydomek „Grinski”, nikt nie wie do dziś. Benjamin, starszy z braci, był zgodnym i cichym człowiekiem. Nawoływał pasażerów ale bez [zbędnego] zgiełku. Herszel był jego przeciwieństwem. Nosił wysokie buty z zawsze błyszczącymi cholewami - można się w nich było przeglądać jak w lustrze. Nikt nie wiedział jak on to robił - sądziliśmy, że jego buty pokryte są specjalnym lakierem. Gdy nawoływał pasażerów, zwykł krzyczeć na całe gardło: „Dobrzy ludzie!”, smagając jednocześnie batem, „Chodźcie szybciej! Za chwilę odjazd! Jest już późno!”
Jednakże honorowe miejsce zajmował wśród dorożkarzy Zachariele. Był to niski, chudy Żyd, zawsze ubrany w długą kapotę sięgającą do kostek i trzymający w ręku bat niczym rycerz z bajki. Wydawał się przez to jeszcze mniejszy niż był w rzeczywistości. Przechwalał się zwykle, że nie zdarzyło mu się nigdy spóźnić na pociąg. I faktycznie - gdy pozostałych dwóch-trzech dorożkarzy było w połowie drogi na dworzec, Zachariele stał już na swoim miejscu i czekał na spóźnionego pasażera. Widząc Zachariele można było być pewnym, że do pociągu jest jeszcze wystarczająco dużo czasu. Wyglądało to jak tajna umowa pomiędzy maszynistą a samym Zachariele, że pociąg nie odjedzie ze stacji dopóty, dopóki nie przybędzie Zachariele ze swoimi pasażerami.
Dorożkarze zwykli stukać w środku nocy w okiennice tych, którzy powinni jechać na pociąg. Krzyczeli przy tym: „Szybciej, już późno!”
Swój główny zarobek zawdzięczał Zachariele nocnym pasażerom. Z nim byli pewni, że będą mogli pospać odrobinę dłużej. Miał w zwyczaju budzić ich w ostatniej chwili, gdy trzeba już było gnać czym prędzej.
Zachariele nigdy nie używał bata. Zwykł mówić do swoich szkap w jidysz, a one, jakby rozumiejąc jego przemowy, machały ogonami. „Ruszajcie się, szkapy” - przekomarzał się z nimi - „widzicie przecież, że pociąg pędzi jak jeleń! No to wio! Pędem, żeby moi pasażerowie nie zostali w domu!” i tak dalej. [Zachariele] zawsze przyjeżdżał na czas wobec czego jego pasażerowie musieli biec na łeb na szyję i zwykle nie starczało nawet czasu by kupić bilet, nie wspominając o zapłaceniu za przejazd dorożką. Nic to jednak! Nie spóźniliśmy się!
Zachariele prowadził jednakże swoją buchalterię - pamiętał każdego jednego pasażera i wykłócał się z każdym przedstawiając rachunek: Josl i Pinkas - dwie osoby; Długi Josek - jedna osoba; Szmadszke, którzy wozili kury na niemiecką granicę - trzy osoby; Herszel od Natana Zeracha - jedna osoba; Hirsz Majer Icek od Natana Zeracha - jednak osoba, i tak dalej. W ten sposób prowadził swoje rachunki i pamiętał o długach. (...). Ale satysfakcję czerpał przede wszystkim z faktu, że nigdy nie spóźnił się na pociąg!
Zachariele miał żonę i dwóch malutkich synów, z których jeden był mniejszy od drugiego, a obaj mieli pulchne, okrągłe twarze.
W piątek Zachariele był pierwszym, który opuszczał rynek wraz ze swoimi „szkapami”. Wracał do domu i natychmiast zaczynał przygotowania aby pójść do łaźni. Wychodził potem na ulicę i szedł w kierunku mykwy wraz ze swoimi synami. Po wejściu do środka od razu zajmował wraz z nimi najwyższą ławkę, skąd następnie przez cały czas pokrzykiwał smagając się miotełką: „Jeszcze jedną szuflę! Jeszcze jedną!”
Kiedy kończył smagać witką siebie i dzieci wśród gęstej pary, schodził z nimi powoli razem ze swojej ławki po czym wyprowadzał je i sadzał w pobliżu mykwy. Sam wracał znów do środka, zanurzał swoją miotełkę we wrzącej wodzie i ponownie zabierał się do pracy. Wspinał się znów na najwyższą ławkę i na nowo zaczynał chłostać się, gwiżdżąc przy tym szabasowy nigun, od czasu do czasu pokrzykując z lubością: „Chłoszczcie się Żydzi! Chłoszczcie się, a będą wam odpuszczone wasze grzechy!” Następnie schodził powoli z ławki i zabierał pozostawione przed mykwą dzieci, które następnie po kolei zanurzały się w wodzie.
Po kąpieli Zachariele przechadzał się z przyjemnością ulicami, z rękami założonymi na plecach, mając wokół siebie dzieci z czerwonymi policzkami. Wyglądał jak król idący ze swojego „zamku” wraz z „doradcami”… Dochodząc do swojej uliczki, nigdy nie przepuszczał okazji by zajrzeć przez okno do domu Natana-Bera Chencińskiego [Chęcińskiego] gdzie żydowska publika rozprawiała o polityce lub syjonizmie pijąc piwo (...). Zwykł wtedy mruczeć sam do siebie: „Najdroższa szklaneczka piwa Haberbusch & Schiele”.
W sobotni poranek Zachariele stroił się w swoją odświętną, szabasową kapotę i aksamitny kapelusz, niczym bajkowy „piękny Żyd”, po czym wychodził na ulicę z rękami założonymi na plecach, a jego synowie wraz z końmi - za nim. Był to jego odświętny spacer nad rzekę - podśpiewując szabasową piosenkę, był zadowolony z siebie i bożego świata. Wskazywał tylko szkapom drogę nad rzekę, naprzeciwko kościoła , a konie same wracały we wskazanym kierunku by z lubością pić zimną wodę.
Prawdziwy spacer odbywał Zachariele popołudniu, po drzemce. Wcześniej zajadał się ze smakiem i do syta szabasowymi potrawami. Trochę śledzia, jajka z cebulą, dobry tłusty czulent i szklanka gorącej herbaty (...) i hajda na ulicę. Tam spotykał zwykle swoich pasażerów i każdy z nich prosił przy okazji, aby obudził go w nocy na pociąg. On machał jednak ręką i mówił: „Fe! Święty szabat! Da B-g, po popołudniowej i wieczornej modlitwie, wtedy porozmawiamy!"[odpowiednio: mincha i maariw. W czasie szabatu zabrania się załatwiania interesów oraz rozmów o pieniądzach - przyp. MM]
Zachariele czerpał radość z szabatu, a nie gorzej niż on bawiła się jego żona i synowie obserwując jego zachowanie.
Dwóch „Szmelke”
Aby pokazać trochę ludowy charakter Jędrzejowa, przedstawię tutaj również epizod dotyczący dwóch postaci naszego sztetla.
Było w Jędrzejowie dwóch Żydów imieniem Szmelke. Pierwszy mieszkał przy ulicy Wodzisławskiej, a drugi, Szmelke Bimko, przy Klasztornej. Kiedy ktoś wymawiał imię Szmelke, pytano od razu: Ale który? „Szmelke w sztrejmlu” [sztrejml - futrzana czapka, świąteczne nakrycie głowy aszkenazyjskich Żydów, przede wszystkim chasydów - przyp. MM] czy „Szmelke z miesiącem”?
Skąd wzięły się te przydomki?
„Szmelke w sztrejmlu” przylgnęło do niego po tym jak i nie chciał wejść pod chupę [chupa - baldachim, pod którym zawierany jest związek małżeński w judaizmie - przyp. MM] dopóty, dopóki nie otrzyma obiecanego posagu. Ten zaś składał się właściwie tylko ze… sztrejmla. Opowiadano, że jakiś czas przed swoim ślubem wysłał telegram do rodziców panny młodej : „Jak nie będzie sztrejmla to Szmelke nie przyjedzie!”
(…)
Drugiego Szmelke nazwano „Szmelke z miesiącem” [Szmelke mitn chojdesz] po tym, jak przydarzyła mu się następująca historia: pewnego razu doniesiono policji, że do domu Szmelke przybył przedstawiciel socjalistycznej organizacji i że prowadzi tam nielegalne zebranie. Gdy policja obstawiła dom, referent wraz ze zgromadzoną młodzieżą podjął próbę ucieczki. Po nielegalnym zgromadzeniu pozostały jednak odezwy i inne dokumenty. Szmelke został zatrzymany w majestacie prawa, a następnie skazany na miesiąc aresztu w kieleckim więzieniu. Kiedy odsiedział karę i powrócił do domu, każdy, kto go spotkał życzył mu „dobrego miesiąca” [a gutn chojdesz - pozdrowienie na pierwszy dzień nowego miesiąca - przyp. MM] i w ten oto sposób przylgnęło do niego na zawsze przezwisko „Szmelke z miesiącem”…
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz