piątek, 23 grudnia 2022

KSIĘGA PAMIĘCI - Abram Michel Gzibmacher


Urodziłem się w Wisznicach, małym miasteczku niedaleko Włodawy w guberni lubelskiej. Do Jędrzejowa przyjechałem z moimi rodzicami Yehonatanem i Chają Surą z domu Bejer w 1924 roku. Matka moja pochodzi z wielkiej chasydzkiej dynastii, jest wnuczką słynnego cadyka Michela Złoczewera [cadyk Jechiel Michel zwany Magidem ze Złoczowa, uczeń Baal Szem Towa - przyp. MM], po którym noszę imię, oraz Magida z Kozienic.

Mieszkaliśmy wcześniej w Sędziszowie w guberni kieleckiej, gdzie mój ojciec był zarządcą u właściciela ziemskiego Kamińskiego, który kupił dobra sędziszowskie od wielkiego bogacza i przedsiębiorcy Mosze Fefera.

Mój ojciec miał tam 60 mórg pola, które musiał zakupić od Michela Najmana z Wodzisławia i Rajzmanów z Jędrzejowa.

Młody dziedzic Kamiński był wielkim antysemitą. Ojciec mój opuścił dobra sędziszowskie.

W Jędrzejowie był mój ojciec zarządcą u polskich właścicieli ziemskich z całej okolic  i stąd czerpał swoje przychody. Uczyłem się w chederze, ukończyłem także szkołę powszechną, po czym wyuczyłem się zawodu malarza i zacząłem pracować w tym fachu.

W roku 1932 zostałem powołany do polskiej armii. Przydzielono mnie do 24. pułku ułanów imienia hrabiego Radziwiłła, który stacjonował w Nieświeżu niedaleko Baranowicz.

Służyłem tylko przez pół roku ponieważ dzięki ojcu mojego ojca uznano mnie za żywiciela rodziny i zwolniono ze służby wojskowej. Wróciłem wtedy do Jędrzejowa i pracowałem jako malarz.

Na osiem dni przed wybuchem wojny władze polskie zarządziły tajną mobilizację i również ja zostałem wówczas zmobilizowany. Wysłano nas na Białogon koło Kielc gdzie formowała się dywizja ułanów, która miała prowadzić wojnę przeciwko silnie zmotoryzowanej niemieckiej armii.

Stamtąd wysłano nas do Wielunia nad rzeką Wartą.

Po wybuchu wojny walczyliśmy zaledwie przez 24 godziny, do momentu otrzymania rozkazu wycofania się do Warszawy. Naszym punktem zbornym była Oksza koło Kocka [prawdopodobnie miejscowość Okrzeja - przyp. MM] ale na skutek straszliwego bombardowania przez niemieckie samoloty zginęło wielu z naszych, a pozostali zdezerterowali aby ratować życie… Także ja „pożegnałem się” z polskim mundurem, włożyłem cywilne ubrania i udałem się do rabina z Żelechowa, mojego krewnego. Stamtąd dowlokłem się do domu, do Jędrzejowa, który nadal istniał. Tam dowiedziałem się o trzech niewinnych Żydach rozstrzelanych przez Niemców aby, jak się zdaje, rzucić na nas blady strach. Zacząłem pracę i pracowałem do 10 grudnia 1939 roku. Wysłano mnie wtedy do słodowni, która była wtedy pod zarządem Niemców. Pracowałem tam nadal w swoim fachu, a także jako szklarz, którego to zawodu szybko się wyuczyłem. Otrzymałem oficjalny dokument, który pozwalał mi poruszać się bez przeszkód; bardzo pomógł mi także polski majster z Poznania Warbielski. Tak dobrze odnosił się do Żydów i wyświadczał im tyle przysług, że gdy wreszcie Niemcy dowiedzieli się o jego „zwyczajach”, rozstrzelali go.

Później zacząłem pracować wspólnie z Herszlem Wolfowiczem, jednym z przywódców jędrzejowskich rzemieślników. Tak nadszedł 16 września 1942 roku kiedy całą żydowską społeczność wysłano do Treblinki. Naziści obiecali nawet, że rodziny żydowskich robotników zostaną ale nie dotrzymali słowa.

Mój błogosławiony ojciec miał szczęście umrzeć w wieku 71 lat i być pochowanym, ale żadnej macewy nie mogliśmy mu wystawić.

Moja matka, moja siostra Ruchla, mój szwagier Izrael Manela z Zawiercia i ich mała córeczka Szifra, razem ze wszystkimi jędrzejowskimi Żydami zostali wywiezieni do Treblinki.

Byłem wśród „szczęśliwych” 239 Żydów, których pozostawiono w małym getcie.

Również moi przyjaciele Mosze Malarz i Wolf Brener ze swoimi szwagrami kwaterowali i żyli wspólnie w małym polskim domku w pobliżu dużego domu Skrzypczyka.

Starałem się dalej pracować w moim zawodzie bo w żadnym wypadku nie chciałem się znaleźć pośród tych, którzy likwidowali majątek po Żydach wysłanych do Treblinki.

O losie naszych braci w Treblince słychać było różne głosy. Nagle pojawił się jednak chłopak z Sędziszowa, Ezriel Fridman, a także Leon Wajntraub, którzy zbiegli z Treblinki i opowiedzieli nam o przerażającym końcu naszych najbliższych. Nie uwierzyliśmy im, nie mogliśmy także przyjąć ich w małym getcie ponieważ byli „obcy” i nie byli u nas zarejestrowani.

17 lutego 1943 roku naziści zlikwidowali także i małe getto jędrzejowskie, rozstrzelawszy wcześniej około 20 tak zwanych chorych na tyfus ze szpitalika. Między zabitymi był Pinio Brajtbort i Jekl Lederman. Szczęśliwym i niepojętym sposobem uciekł stamtąd chory Szmul Wargoń. Niemieccy mordercy otworzyli do niego huraganowy ogień ale ich strzały nie dosięgły go i po wojnie dotarł szczęśliwie do Australii gdzie mieszka do dziś.

W Skarżysku, gdzie nas wysłano, przez około trzy miesiące pracowałem w bardzo trudnych warunkach przy wyrobie pocisków dla ciężkiej artylerii. Ponownie wykorzystałem szczęśliwy przypadek i uciekłem stamtąd do lasu, skąd powędrowałem w kierunku Kielc. Było tam wciąż małe getto dla około tysiąca Żydów. Namówili mnie bym zmienił nazwisko na Fefer. Nosił je zbiegły stamtąd Żyd, który swoją ucieczką ściągnął na wszystkich niebezpieczeństwo. Zgodziłem się i zapłacili mi 25 tysięcy złotych. Pozostałem tam jedynie przez dwa tygodnie ponieważ to getto również zostało zlikwidowane, a wszystkich wysłano do Pionek, w pobliżu stacji kolejowej Garbatka (gubernia radomska). Pracowałem tam bardzo ciężko, ale również trochę handlowałem. Pozostałem tam aż do święta Rosz Haszana w 1944 roku. Przetransportowano nas stamtąd do dużego obozu Oranienburg, w którym internowanych było około 180 tysięcy mężczyzn i kobiet różnych narodowości. Żydów było bardzo mało i trzymano nas w izolacji. Było nas tam zaledwie 280. Przez sześć tygodni nie zatrudniano nas do żadnej pracy. Następnie wysłano nas do Gliwina [niejasne o jaką miejscowość chodzi - w oryginale: ן‎גליווי - przyp. MM] gdzie od nowa budowaliśmy pionecką fabrykę.

Pozostawaliśmy tam przez dwa miesiące pracując bardzo ciężko. Dalej wysłano nas do Rathenau gdzie znajdowała się fabryka samolotów. Alianccy piloci starali się bardzo, nieustannie bombardując obiekty i obracając je w ruinę. Czuliśmy, że ocalenie jest blisko. 27 kwietnia 1945 roku armia sowiecka wyzwoliła nas z naszego nieszczęścia. Berlin upadł 9 maja 1945 roku. Świat został wyzwolony od planów i rojeń Hitlera.

Pojechałem do Polski, do Jędrzejowa, gdzie szukałem bliskich. Niestety nie znalazłem nikogo poza Benjaminem Gutmanem, który również poszukiwał członków rodziny. Powróciliśmy do Niemiec aby szukać dalej… i tam los się do mnie uśmiechnął! W Niemczech znalazłem moją narzeczoną, Rywkę Perlman z Siedlec, w której byłem zakochany jeszcze przed wojną… Nic nie mogło się równać naszej radości. Wzięliśmy ślub i wyjechaliśmy do Izraela - to była pełnia szczęścia. Mieszkamy w Bnei Brak, dzięki Bogu możemy utrzymać czworo naszych dzieci. Pracuję w swoim zawodzie jako malarz. Nasz najstarszy syn idzie teraz by wypełnić obywatelski obowiązek w Siłach Zbrojnych Izraela, a nie w żadnych ułanach w polskiej armii jak ja. Druga nasza córka pracuje jako urzędniczka. Jesteśmy wszyscy bardzo szczęśliwi - jesteśmy wolnymi obywatelami Państwa Izrael!

*

Tłumaczenia wybranych tekstów z Księgi Pamięci Żydów jędrzejowskich
[Sefer-HaZikaron LeYehudi Yendzhyev pod redakcją Shimshona Dov Yerushalmi, Tel Aviv, 1965]

Autor tłumaczenia z języka jidysz: MICHAŁ MAZIARZ 

Zrealizowano w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego


 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz