sobota, 24 grudnia 2022

KSIĘGA PAMIĘCI - Jakow Wilczkowski

Urodziłem się w Jędrzejowie. Moimi rodzicami byli Mosze i Cerka (z Sędziszowa). Mieszkaliśmy przy ulicy Kieleckiej pod numerem 2. Moi rodzice mieli sklep z owocami i artykułami spożywczymi przy ulicy Kościelnej 1. Obecnie mieszkam w Ramat-Gan przy Rehovot HaNahar 19.

Krótko po wybuchu wojny wyjechałem wraz z ojcem do Chmielnika. Stamtąd ojciec mój uciekł dalej - do Staszowa. Szybko wrócił jednak do Chmielnika i pozostaliśmy razem u mojego wuja Menachema Mendla Wilczkowskiego. Wróciliśmy stamtąd do Jędrzejowa i zatrzymaliśmy się wszyscy, razem z moją matką, trzema siostrami: Ester, Libe i Belą, jak również moim młodszym bratem Szmulem, we wsi u znajomego chłopa, któremu dobrze zapłaciliśmy za niedogodności z tym związane. Nasz sklep stał się bezpański i nazistowscy żołnierze zrabowali wszystko.

Zaczęło się wyłapywanie ludzi do pracy prosto z ulicy, a nawet z ich własnych domów. Nasi „dobrzy” sąsiedzi, Polacy, świętowali i pokazywali gdzie jest teraz miejsce Żydów.

Zaczęła się praca przymusowa - uprzątanie ruin zbombardowanych domów, sprzątanie ulic i chowanie zabitych. Wkrótce zaciągnięto do pracy jeszcze więcej ludzi - tak dużo jak to było możliwe, aby znęcać się nad jak największą liczbą Żydów.

Pewnego dnia zgromadzono kilkuset młodych chłopców i wysłano ich do Cieszanowa. Przebywałem tam przez osiem tygodni. Następnie wysłano nas do Lublina, do dużego obozu przy ulicy Lipowej 7, gdzie znajdowało się już wtedy kilka tysięcy Żydów. Pracowałem w stolarni kierowanej, co oczywiste, przez SS-mana.

Warunki tam były jeszcze do przeżycia bo nadal dostawaliśmy paczki żywnościowe z domu.

Dotarłem do Kraśnika - tamtejszy Judenrat pomógł mi w dalszej podróży.

Judenratom z okolic Lublina niech będzie na zawsze zapamiętane, że pomogły zbiegłym Żydom uciec jak najdalej…

W ten sposób dowlokłem się jakoś do domu. Tam pozostałem do połowy 1942 pracując na kolei jako stolarz.

Podczas pierwszego wysiedlenia z Jędrzejowa cała moja rodzina została wysłana do Treblinki. Ze smutkiem i bólem wspominam fakt, że mogłem uchronić mojego ojca od pierwszej deportacji załatwiając mu pracę jako stolarz, ale on nie chciał opuścić mojej matki i mojego rodzeństwa. Zdecydował się dzielić z nimi ten gorzki los. Nie wiem czy udałoby mi się go uratować, ale może zostałby przy życiu…

Po pierwszym wysiedleniu nie dopuszczono mnie więcej do pracy na kolei. Pozostałem w małym getcie żeby pracować przy likwidacji dobytku wysiedlonych jędrzejowskich Żydów.

W lutym 1943 roku wszystkich nas pozostałych dotąd w mieście wysłano do Skarżyska gdzie zostaliśmy zatrudnieni w fabryce „HASAG” (Hugo-Schneider Aktiengesellschaft). Tam również pracowałem jako stolarz aż do połowy 1944 roku. Armia rosyjska dotarła wtedy nad Bug, a nas wysłano do Buchenwaldu.

Przez pierwsze dziesięć dni dawano nam bardzo dobre jedzenie i pozwolono odpocząć. Nie rozumieliśmy jakie plany mieli naziści. Jak się później okazało, chcieli aby nasi nowi zarządcy widzieli nas zadbanymi i zdolnymi do pracy. Po „dziesięciu sytych dniach” zaczęły się dni bólu i niedoli. Z jednej strony harówka, a z drugiej - złe jedzenie, którego w dodatku było bardzo mało. Tak naprawdę ledwo starczało żeby utrzymać nasze dusze przy życiu. A ponadto - bezlitosne bicie bez końca…

Nasz nowy „raj” nazywał się Schlieben, 90 km od Lipska. Pracowaliśmy tam w grupach po 25 osób i produkowaliśmy narzędzia dla robotników.

W tej gehennie przetrwałem do 25 kwietnia. Przetransportowano nas wtedy do Theresienstadt, gdzie pozostałem do 9 maja 1945 roku kiedy wyzwoliła nas Armia Czerwona.

Jak się później dowiedzieliśmy, nazistowscy mordercy rozpoczęli przygotowania do zabicia wszystkich Żydów i innych więźniów, którzy znajdowali się wtedy w obozie. Na szczęście szybki triumf Armii Czerwonej pogrzebał ten szatański plan. Niestety bardzo wielu więźniów nie miało tyle szczęścia - zmarli po wyzwoleniu obozu, właściwie padali jak muchy.

Szybko wyruszyłem do Jędrzejowa mając nadzieję, że odnajdę tam kogoś z moich bliskich. Z największym bólem przekonałem się, że czeka mnie gorzkie rozczarowanie. Bałem się nawet podejść do naszego domu i sklepu bo polscy antysemici mordowali każdego Żyda, który miał czelność pokazać się w swoim zniszczonym domu…

Będąc w Jędrzejowie przez trzy dni ukrywałem się ciągle przed wrogimi spojrzeniami. W końcu wyjechałem do Wrocławia.

Później z Landsbergu w strefie amerykańskiej wyruszyłem do Holandii, gdzie pracowałem przez trzy lata w dużej fabryce radioodbiorników „Philips”.

W roku 1950 przyjechałem do Izraela, gdzie żyję szczęśliwie.

*

Tłumaczenia wybranych tekstów z Księgi Pamięci Żydów jędrzejowskich
[Sefer-HaZikaron LeYehudi Yendzhyev pod redakcją Shimshona Dov Yerushalmi, Tel Aviv, 1965]

Autor tłumaczenia z języka jidysz: MICHAŁ MAZIARZ 

Zrealizowano w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz