piątek, 23 grudnia 2022

KSIĘGA PAMIĘCI - Cipora Gotrfryd-Kozłowska / Hajfa

Z moich wspomnień

Dziś jest Chanuka, 13 grudnia. Dziś zaczęłam pisać. Ta data ma w moim życiu wielkie znaczenie. Tego dnia urodziłam się, tego dnia wzięłam ślub, i tego dnia utraciłam swój dom. Tego właśnie dnia po raz ostatni widziałam rodziców i rodzinę, bliskich i znajomych. Po raz ostatni widziałam wtedy wszystko co najdroższe w moim miasteczku Jędrzejów.

Po raz ostatni widziałam mojego tatę błogosławiącego chanukowe świece - choć nie przy oknie od frontu, tylko w kuchni, przy zamkniętych okiennicach…

Śpiewaliśmy cicho Haneiros Hallalu [tradycyjna pieśń śpiewana po zapaleniu świec chanukowych przyp. MM]. Na dworze padał śnieg. Był zimowy wieczór 1939 roku.

Nagle to wszystko się skończyło. Za późno. Żadnej nadziei by wyjechać do Izraela. Za późno. Nie ma gazet, listów - zerwane zostały wszelkie kontakty ze światem zewnętrznym. Przez całe lato czytaliśmy, że do żadnej wojny nie dojdzie, że świat do niej nie dopuści. Ludzie zbierali się wokół radioodbiorników aby posłuchać najnowszych wieści z Warszawy. Słyszeliśmy tylko slogan: „Ani skrawka polskiej ziemi wrogowi”.

Pierwszego września 1939 roku Niemcy przekroczyli granice Polski. Zaczęły się dla nas ciężkie dni. W mieście panowała panika. Przerażeni ludzie zbierali się w grupy, dyskutowali o polityce, nie widząc jednak żadnej drogi wyjścia… Wieczorami w domach panowała ciemność - baliśmy się zapalać światło. Mężczyźni kryli się w szopie, modlili się w wielkim strachu  (…). Wszystkim udzieliło się wielkie przerażenie. Ostatniego dnia przed wojną zmarł staruszek Z. Lewi. Tata, błogosławionej pamięci, powiedział, że był on cadykiem bo zmarł śmiercią naturalną i odszedł do grobu Izraela. „A my” - dodał - „nie wiemy gdzie spoczną nasze kości”. Ostatnimi listami, jakie dotarły [do Jędrzejowa] były te od Mosze Ledermana z Izraela do jego ojca Uszera.

Z jędrzejowskiego getta mój tata został wysłany do Buchenwaldu.

„Ciężko walczyłeś tato, wierząc mocno, że po śmierci będziesz tu razem ze swoimi bliskimi. Jak ciężko było ci być dzielnym gdy zmarł mój brat Chilek. Wiedziałeś dobrze, że dom jest już pusty, że nie został już nikt”. Bardzo szybki koniec zgotowali naziści wszystkim naszym bliskim w Treblince.

Dzień przed Rosz Haszana przeczytaliśmy obwieszczenie w języku niemieckim i polskim, że niemieckie sklepy będą zamknięte przez dwa dni. Znów ogłupiono nas i mydlono nam oczy. Tata razem z moimi braćmi poszli do synagogi, a ja, razem z Rejzl Epsztejn, Chajką i Rejzl Lederman, Balcią i Renią Turnew, zostałyśmy w domu. Rozmawiałyśmy o wszystkim co było i o tym, czego wkrótce już nie będzie. Na stole leżał machzor [modlitewnik zawierający modlitwy na czas świąt – przyp. MM], obok niego stał świecznik. Nagle rozległo się głośne pukanie do drzwi. Do środka weszli żołnierze w brunatnych mundurach. Zaczęli wrzeszczeć: „Co to za święto? Koniec ze świętami! Zrzucili ze stołu modlitewnik i świecznik, po czym wyszli.

Na drugi dzień po Rosz Haszana Niemcy ogłosili, że słyszeli strzały na jednym z podwórek. Zgromadzono wszystkich mężczyzn i postawiono ich w rzędzie, po czym zabrano co czwartego. To były pierwsze ofiary: Mordechaj Szeler, Mordechaj Kochan i Szlama Feldman. Każdy dzień przynosił nowe tragedie. Wszędzie dookoła widać było napisy „Psom i żydom wstęp surowo wzbroniony”. Naziści mieli w zwyczaju wyskakiwać niespodziewanie z samochodu na rynek z nahajkami i krzycząc „Jude! Jude!” bili nieludzko.

Niemcy wymusili na nas kontrybucje. Reb Mordechaj Josef Werdygier został wzięty jako zakładnik. Pieniądze mieliśmy dostarczyć prezesowi Judenratu. Życie stało się nic niewarte.

Przypominam sobie teraz nazwiska pierwszych ofiar: Motek Wolfowicz, Cwi Diksztajn, którego niemieckie psy rozszarpały na strzępy, Fela Hamer, Gela Koniecpolska, Szaul Zilbersztajn, Lejb Brandes, Mosze Markowiecki, Roza Wolfsztat i inni. Pierwszą ofiarą była w każdym miasteczku inteligencja. Jedną z ofiar był nasz ukochany nauczyciel, błogosławionej pamięci Mosze Zilbersztajn, który był jedną z pierwszych osób wysłanych do Dachau. Jeśli ktoś ostał się przy życiu to był to tylko przypadek. Wszyscy szukaliśmy sposobu żeby uciec, żeby się ratować. Było mi ciężko rozłączyć się z rodzicami ale wiedziałam, że muszę to zrobić - muszę uciekać, bo innego wyjścia nie ma, i że wkrótce może i to nie będzie możliwe. Spakowałam szybko to co mogłam i ruszyłam na stację kolejową…

Będąc już daleko od mojego Jędrzejowa, dotarły do nas straszne wieści o naszej rodzinie. Mój ojciec oraz brat przeszli przez wszystkie obozy, by umrzeć wreszcie pod koniec wojny. Kiedy front rosyjski zbliżał się, Niemcy pędzili wszystkich więźniów dalej i dalej, w ostatnim  marszu śmierci”, jak go nazywali.

Ludzie padali w drodze jak muchy, a pozostałych rozstrzelano.

Po wojnie przebywaliśmy jeszcze przez krótki czas w Polsce. Do Jędrzejowa nie przyjechaliśmy już nigdy ponieważ słyszeliśmy, że Majer Fridberg zapłacił swoim życiem kiedy powrócił po wojnie aby sprzedać swój dom.

W każdym mieście powstawały komitety (żydowskie). Po pogromie kieleckim opuściliśmy Polskę. Mój mąż, jako kierownik kibucu „Mizrachi” zabrał ze sobą dwadzieścia osób. Ruszyliśmy w drogę do Izraela. W Austrii było nam lepiej. Spotkaliśmy tam resztkę żydowskiej młodzieży ze wszystkich partii syjonistycznych.

Podczas pierwszego święta Jom Kippur po wojnie byliśmy w Austrii. Zebraliśmy się wszyscy w wielkiej stodole. Modliliśmy się, ale szczerze mówiąc, więcej było płaczu niż modlitwy. Wspomnienie o naszych utraconych rodzinach było tak przeszywające, że nie jest możliwe, aby wyrazić to słowami. Serca płakały i krwawiły.

Nie wiem gdzie jest wasz grób, moi ukochani, skąd wziąć siłę aby za was wszystkich zmówić kadysz?

Boże, skaż Niemców na wieczne potępienie.

 

*

Tłumaczenia wybranych tekstów z Księgi Pamięci Żydów jędrzejowskich
[Sefer-HaZikaron LeYehudi Yendzhyev pod redakcją Shimshona Dov Yerushalmi, Tel Aviv, 1965]

Autor tłumaczenia z języka jidysz: MICHAŁ MAZIARZ 

Zrealizowano w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego


 



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz